Postawiłam
rower koło wejścia do stajni. Popołudnie nie było już tak ciepłe jak poranek,
ciemne chmury zawisły nisko na niebie. Ostry wiatr niósł ze sobą zapach morza.
Przeszywał mnie do głębi i sprawiał, że drżałam. Przebrałam się w siodlarni w
czarne bryczesy i szarą koszulkę. Po krótkiej chwili ubrałam też polarową
bluzę.
Royal
jak zwykle powitał mnie rżeniem. Podałam mu kawałek jabłka i przytuliłam się do
jego miękkiej sierści. Delikatnie podszczypywał mnie w ucho, tuląc pysk do
mojej szyi. Wyprowadziłam go na korytarz, gdzie mogłam go wyczyścić.
- Cześć Davina!
Laura,
żona Davida weszła do stajni z gniadym wałachem. Rzadko się widywałyśmy, bo
pracowała w Bristol – mieście leżącym na zachód od Cape White. Czasem
jeździłyśmy razem w tereny, ale zazwyczaj w wakacje. Uścisnęłyśmy się szybko.
- Dobrze cię widzieć –
powiedziałam.