Delikatne
światło poranka wpadało przez niezasłonięte okna. Niebo było czyste i miało
piękną błękitną barwę. Przesunęłam dłonią po pustym miejscu obok mnie, mamy już
nie było, a prześcieradło było chłodne. Nie wiedziałam, która była godzina. Po
położeniu słońca ustaliłam, że musiało dochodzić południe. Nie mogłam uwierzyć,
że w ogóle wstało. Dlaczego świat dalej parł do przodu, chociaż mój własny
został zdruzgotany?
Nadal
leżałam w łóżku, nie miałam sił, by się podnieść. Cała energia uszła ze mnie
wraz ze łzami, które wylałam w nocy. Zanim zasnęłam tata przyniósł mi jakieś
tabletki, które połknęłam bez zastanowienia. W połączeniu z alkoholem, który
wlałam w siebie poprzedniego wieczoru, zafundowały mi olbrzymiego kaca. Ale ból
był dobry. Uniemożliwiał mi myślenie, czucie. Sprawił, że byłam wypruta ze
wszelkich emocji.