piątek, 6 października 2017

Rozdział 20. Lalka

                Davina siedziała zgarbiona na kanapie, w dłoniach obracała szklankę z grubym dnem. Bursztynowy płyn uderzał o ścianki, a dziewczynę najwyraźniej zastanawiało, jak bardzo może rozhuśtać ciecz zanim wyląduje na podłodze. Ostatnie godziny odcisnęły piętno na jej twarzy. Miała bladą skórę, podkrążone oczy, które błyszczały wypełnione łzami, mimo że nie płakała.
                Ostatnio często płakała, sam byłem winien wielu jej łez. Ale tym razem nie uroniła ani jednej. Gdy zrozumiała, co się stało z Allie krzyczała tak długo, aż zabrakło jej tchu i osunęła się na ścianę. Od tam tej pory nie powiedziała ani słowa. Skupiła całą swoją uwagę na mieszaniu zawartości szklanki.
                Chciałem złapać ją za rękę, ale nie mogłem unieść własnej. Prawie nie znałem Allison Cooper, była najlepszą przyjaciółką Daviny, koleżanką mojego brata, ale nie moją. Mimo to, czułem pustkę, którą po sobie pozostawiła. Widziałem cierpienie Langdonów, cały dom był nim przytłoczony. Nawet bliźniaczki były podejrzanie spokojne.
                Naglę ciszę przerwał dźwięk telefonu. Wszyscy podnieśliśmy wzrok na aparat leżący na blacie. Jako pierwsza zerwała się matka Daviny, odkaszlnęła i odebrała.
                - Langdon, słucham. – Po drugiej stronie ktoś mówił coś bardzo szybko, a kobieta bezwiednie chodziła po salonie, kiwając głową. W pewnym momencie zatrzymała się i zamarła przy oknie. – Lyanno, jesteś absolutnie pewna? – Kolejna chwila milczenia, Jessica nerwowo skubała dolną wargę. Ojciec Daviny podszedł do żony i położył jej dłoń na ramieniu. – Rozumiem. Oczywiście. Będziemy jak najszybciej to możliwe.
                Davina podniosła wzrok na rodziców, jej brązowe oko pociemniało, a zielone pojaśniało. Wyglądała absolutnie przepięknie. Położyłem dłoń na jej udzie. Odstawiła szklankę i obiema rękami uścisnęła moje palce.
                - Co się stało? – Dziewczyna zaczęła drżeć.
                - Ciało Allie musi zostać zidentyfikowane. – Kobieta miała problem z wypowiedzeniem tych słów. Spojrzała na swoją córkę i zacisnęła mocno usta. – Jesteś jedyną osobą, która może to teraz zrobić.
                - Co? – zapytałem, zanim w ogóle się zastanowiłem. Państwo Langdon spojrzeli na mnie ze zrozumieniem, widziałem w ich oczach, że nie uważają tego za dobre rozwiązanie. – Nie może…
                - Tristanie. – Davina pogładziła mnie czule po kłykciach. – Uspokój się. Dlaczego, mamo?
                Jej głos. Pełen spokoju i opanowania, mimo że wyglądała jakby ledwo siedziała. Przerażał mnie.
                - Rodzice Allie nie są w stanie… Są pod opieką psychologa i psychiatry. Jesteś wpisana w jej kontakty ICE. – Jessica przyklęknęła przy córce i pogładziła jej kolano. – Dasz sobie radę?
                Davina przełknęła głośno ślinę. Doskonale wiedziałem, o czym myśli. Nie miała wyboru, od tego zależało, jak szybko wyjaśni się, co się stało z jej przyjaciółką. Nie mogła sobie pozwolić na słabość.
                - Ktoś musi cię zawieźć – odezwał się mężczyzna. – My nie możemy, a ty nie powinnaś jechać sama.
                - W porządku, pojadę z nią. – Tym razem mój głos nie brzmiał już, jak głos rozdygotanego nastolatka.
                Spojrzałem na ojca Daviny, który pokiwał głową w odpowiedzi.
                - Kochanie, czy chcesz, żeby której z nas z tobą jechało?
                Dziewczyna pokręciła głową. Puściła moją rękę i wstała z kanapy. Bez słowa ruszyła w kierunku korytarza. Stawiała szybkie i pewne kroki. Obserwowałem jej napięte jak struna plecy, silne mięśnie rysowały się pod delikatnym materiałem sukienki. Na twarz przywołała maskę, idealnie pustą, dzięki której odcięła się od świata zewnętrznego. Chciałem wiedzieć, o czym myśli, co czuje. Bałem się, że zatraci się we własnych emocjach i zapadnie się w nich tak głęboko, że już jej nie dosięgnę.
                - Nie ma takiej opcji – powiedziałem twardo, gdy ruszyła w stronę drzwi od strony kierowcy. Położyłem rękę na niebieskim lakierze, uniemożliwiając Davinie walkę ze mną. Mimo że sam nie byłem najlepszym materiałem na kierowcę, byłem lepszy od niej.
                Uniosła dłonie w geście kapitulacji, nie spodziewałem się, że odpuści.
                - Dziękuję – wyszeptała.
                Miała tak cichy głos, że w pierwszej chwili zwątpiłem, czy to ona była źródłem dźwięku, czy był to szelest drzew.
                Złapałem ją w talii i przyciągnąłem do siebie. Zanurzyłem nos w jej włosach, pachnących bergamotką. Davina objęła mnie ramionami za kark. Oddychała ciężko, jakby miała się zaraz rozpłakać, ale z jej oczu nie popłynęły łzy.
                Pocałowałem ją w czoło, mocno przyciskając wargi do miękkiej skóry.
                - Jedźmy już, proszę.
                Wypuściłem ją z objęć i w milczeniu usiadłem za kierownicą jej auta. Ustawiłem fotel i lusterka, po czym uruchomiłem silnik. Chciałem wspierać dziewczynę na siedzeniu obok, kochałem ją od dawna, jeszcze zanim pojawiło się między nami cokolwiek więcej. Nie mogłem patrzeć, jak marnuje się przy boku mojego głupiego brata, który nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki skarb posiada. Chciałem, żeby moja miłość dawała jej siłę, ale jednocześnie bałem się, że ją nią zaduszę.
                Całą drogę do szpitala, walczyłem ze sobą, by utrzymać wzrok na drodze. Kątem oka spoglądałem na Davinę, która siedziała prosto i spokojnie patrzyła przed siebie. Jej spokój mnie martwił, znałem ją na tyle, by wiedzieć, że kumuluje w sobie emocje. Davina zazwyczaj była dla mnie jak otwarta księga, bez trudu odczytywałem jej uczucia. Jednak tym razem było inaczej, zamknęła się w sobie tak mocno, że przypominała porcelanową lalkę. Bałem się, że jeśli będzie je mocno w sobie skrywać w końcu wybuchnie i nie uda mi się jej podźwignąć.
                - Przestań – powiedziała, gdy zaparkowałem na parkingu i posłałem jej kolejne zaniepokojone spojrzenie.
                - O co ci chodzi?
                - Patrzysz na mnie, jakbym była odbezpieczonym granatem i miała ci wybuchnąć w rękach. Nic mi nie jest. Przestań tak na mnie patrzeć – wysyczała mi prosto w twarz. Na jej policzkach pojawił się szkarłatny rumieniec, który rozlał się na szyję.
                Ze złością otworzyła lusterko i poprawiła włosy.
                - Idziemy zidentyfikować ciało twojej przyjaciółki – powiedziałem cicho i powoli. – A ty jesteś przerażająco spokojna, martwię się o ciebie.
                - Zidentyfikować, to jest słowo klucz. To nie musi być Allie.
                Zamknęła z hukiem lustro i wysiadła z auta.
                Siedziałem i w milczeniu obserwowałem jej plecy, gdy zmierzała w stronę szpitala. Nie wierzyła w to, że odnaleziono Allison. Była przekonana, że w kostnicy nie leży jej ciało, Davina nawet nie brała tego pod uwagę.
                Gdy dziewczyna była już prawie na szczycie schodów, otrząsnąłem się z szoku. Przebiegłem przez parking i dopadłem do drzwi, przeskakując po kilka stopni. Wystarczyło przekroczyć próg, by uderzył we mnie szpitalny zapach: silnych środków czyszczących, chorób i śmierci, ale także życia, którego dowodem były malutkie noworodki, wynoszone w nosidełkach przez dumnych rodziców.
                Dogoniłem Davinę, gdy wsiadała do windy. Spojrzała na moje odbicie w lustrze i wcisnęła klawisz oznaczający piwnicę. Spojrzałem na jej drobną figurę, rudawe włosy, które nienagannie opadały na plecy. Jej różnokolorowe oczy patrzyły prosto w moje. Zacmokała, widząc mój zszokowany wyraz twarzy.
                - Chcę iść tam z tobą – powiedziałem, kładąc zdrową rękę na jej ramieniu.
                - Chcę, żebyś był tam ze mną – odpowiedziała, dotykając moich palców. – Przepraszam za moje zachowanie. Nie wierzę, że to Allison. To nie może być ona. – Na końcu zdania jej głos zadrżał i po raz pierwszy zobaczyłem rysę w jej masce, po którą kryło się przerażenie. – Allie nie zostawiłaby mnie.
                Skinąłem głową. Zanim otworzyły się drzwi, zdążyłem tylko pocałować ją w czubek głowy. Spletliśmy palce i ruszyliśmy ciemnym korytarzem.
                W piwnicach było dużo chłodniej, a zapach środków czyszczących był dużo silniejszy. Ciężko było mi oddychać. Dłoń Daviny drżała w moim uścisku. Nasze buty piszczały w kontakcie z linoleum na podłodze. Chłodne światło sprawiło, że twarz dziewczyny stała się jeszcze bledsza niż wcześniej. Zatrzymaliśmy się przed podwójnymi drzwiami do kostnicy.
                Spojrzałem na Davinę, a ona skinęła krótko głową.
                Zapukałem.
                Drzwi otworzyła lekarka, na oko trzydziestoletnia z ciemnymi oczami i jasnymi, krótkimi lokami. Jej fartuch był nieskazitelnie czysty, mimo wszystko spodziewałem się, że fartuch patomorfologa będzie ubrudzony krwią. Kobieta spojrzała najpierw na Davinę, a później przeniosła swoje spojrzenie na mnie.
                - Kim pan jest?
                - Tristan Smith. Jestem… - Nie wiedziałem, jak określić naszą znajomość.
                - To mój przyjaciel. – Davina odzyskała głos, czym przykuła uwagę lekarki. – Chciałabym, żeby mi towarzyszył.
                - Oczywiście, musimy poczekać na oficera policji, zaraz powinien tu być.
                Otworzyła nam szerzej drzwi. Kostnica nie była przerażająca. Na środku stały dwa metalowe stoły, a wokół nich nie było żadnych narzędzi. Wszystko było uprzątnięte i schowane do szafek, które mieściły się po lewej stronie. Na przeciwległej ścianie znajdowały się lodówki, na ich widok Davinę przeszedł dreszcz. Ściany wcale nie miały upiornego, zielonkawego koloru jak przedstawiają to w filmach, pomalowane były żywą, niebieską farbą. Na moich przedramionach pojawiła się gęsia skórka, temperatura była tu jeszcze niższą niż na korytarzu.
                Lekarka wskazała nam gestem kierunek, poszliśmy za nią do niewielkiego gabinetu przylegającego do pomieszczenia. Ściany były pomalowane na żółty kolor, co miało odwracać uwagę od wszechobecnej śmierci. Pod ścianą stała mała kanapa, a naprzeciw niej biurko, na którym także panował nienaganny porządek.
                - Jestem doktor Lyanna Renon. Byłam stażystką u twoich rodziców – zagadnęła lekarka, teraz jej głos był dużo cieplejszy niż przy drzwiach. – Wspaniali ludzie i lekarze.
                Skierowała nas w stronę kanapy, a sama oparła się o blat biurka. Starała się uśmiechać naturalnie, ale zauważyłem drżenie kącika ust.
                - Dziękuję – powiedziała Davina, wykręcając swoje palce. Odruchowo położyłem na nich swoją dłoń. Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi. – Miło to słyszeć.
                - Słyszałam, że dostałaś się na weterynarię. – Dziewczyna pokiwała głową. – Nie chciałaś leczyć ludzi?
                Poczułem, jak Davina rozluźnia się lekko przy moim boku. Byłem wdzięczny Lyannie, że zajęła dziewczynę rozmową. Była dla niej wyjątkowo miła. Chwilę później dotarło do mnie, że Davina na pewno nie jest pierwszą osobą, która przyszła tu dokonać identyfikacji bliskich zmarłych.
                Ile cierpień widziały mury tej kostnicy? Na samą myśl po moich plecach przebiegł lodowaty dreszcz.
                - Chciałam leczyć, od dziecka uwielbiałam medycynę, ale zwierzęta to moja pasja.
                - Konie? – Lyanna zdawała się sporo wiedzieć o Davinie.
                Dziewczyna uśmiechnęła się.
                - Tak. To dla nich idę na ten kierunek.
                - Twoja mama sporo o tobie opowiadała. Jest z ciebie bardzo dumna.
                Davina nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ otworzyły się do drzwi i do kostnicy weszło dwóch mężczyzn. Jednego z nich znałem, był to prokurator okręgowy Joseph Gilles, drugi młodszy i wyższy był ubrany w mundur, a na piersi widniało nazwisko Blackthorne.
                - Panno Langdon – przywitał się prokurator. – Została pani wyznaczona do identyfikacji zwłok, rozumie pani, co to oznacza? – powiedział, bez zbędnych ceregieli.
                Zacisnąłem mocno zęby, nie podobał mi się ton tego mężczyzny. Nie było w nim ani krzty delikatności.
                - Tak mi się wydaje.
                - Musi być pani pewna, co do tożsamości osoby, którą pani zidentyfikuje. W stu procentach pewna.
                - Rozumiem.
                - Pani doktor, możemy?
                Lyanna Renon skinęła głową i jako pierwsza opuściła gabinet. Davina spojrzała na mnie, a w jej oczach czaił się lęk.
                - Boję się – wyszeptała tak cicho, że zwątpiłem, czy w ogóle coś powiedziała.
                Nie przyszła mi do głowy żadna odpowiedź, nie wierzyłem w żadne zapewnienie, że będzie lepiej. Nie miało być. Nie miałem tej nadziei, która przyświecała Davinie. Byłem przekonany, że gdy zostanie odsunięte prześcieradło, nic nie będzie lepiej.

                Jedyne, co mi pozostało to w milczeniu uścisnąć jej palce i stać za jej plecami, cokolwiek miało się stać.



Cześć!
Minął mój pierwszy tydzień jako studentki medycyny.
Nie będę Wam go tu opisywać, bo nie od tego jest ten blog. Powiem Wam, że z rozdziałami może być krucho, ale będę się starać cokolwiek napisać.
Ciekawa jestem, co sądzicie o zmianie narratora. Chcielibyście więcej takich rozdziałów?
Bardzo proszę o komentarze, dodają mi mnóstwo otuchy i weny.

Wasza,
Raven

4 komentarze:

  1. Tak bardzo martwię się o bohaterów... I tak bardzo nie chcę by Allie okazała się martwa... wciąż mam nadzieję, że jakoś przeżyła... Ale boję się, że tym bardziej tak nie będzie...
    Co do rozdziału... ZMIANA PERSPEKTYWY TO WSPANIAŁY POMYSŁ! I jeszcze zostało to tak pięknie napisane. Co tu więcej mówić? Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, ale oczywiście rozumiem, że czas... jest ciężkim partnerem w pracy.
    I W OGÓLE GRATULACJE I POWODZENIA <3333 Życzę Tobie jak najlepszych wyników jak i miłych wspomnień :3
    Całuję <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jaką radość sprawia mi to, że się martwisz (Boże, jestem okropnym człowiekiem!), ale taka prawda - mam wtedy wrażenie, że stworzyłam postacie, do których ktoś się przywiązał.
      Dziękuję za miłe słowa i wsparcie - mam nadzieję, że nie zawiodę. Niestety w tej chwili nauka jest moim priorytetem, ale postaram się napisać coś w wolnej chwili :)
      Kto wie, może nawet napiszę coś jeszcze raz z perspektywy Tristana...
      <3!

      Usuń
  2. '...jak bardzo może rozhuśtać ciecz zanim wyląduje na podłodze.' - przecinek po ciecz
    'Gdy zrozumiała, co się stało z Allie krzyczała tak długo, aż zabrakło jej tchu i osunęła się na ścianę.' - przecinek po Allie

    "Miała tak cichy głos, że w pierwszej chwili zwątpiłem, czy to ona była źródłem dźwięku, czy był to szelest drzew.'' - mój ulubiony fragment rozdziału. Kocham go całym serduszkiem,

    Ja też mam nadzieję, że to nie Allie. Zawsze ją mam. To głupie. Nawet gdy czytam któryś raz jakąś książkę lub oglądam jakiś film, w którym coś złego się dzieje, zawsze jest ta cholerna nadzieja, że magicznym sposobem to tym razem się nie stanie. Idiotyzm.
    Zmiana narratora była naprawdę dobrym pomysłem. Czekam na więcej.
    Cudowny rozdział. Czekam na następny i życzę powodzenia na studiach <3
    BG

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie umknie Twojemu sokolemu oku! Jestem pod wrażeniem :D
      Aż pojawiły łzy w oczach, gdy czytałam Twój komentarz po raz pierwszy. A w sumie potem do niego wracałam kolejny raz i kolejny. Dziękuję za to, że jesteś.
      Do zobaczenia pod kolejnym rozdziałem <3

      Usuń