piątek, 11 sierpnia 2017

Rozdział 18. "No light, no light"


No light, no light in your bright blue eyes
I never knew daylight could be so violent
A revelation in the light of day
You can’t choose what stays and what fades away
And I’d do anything to make you stay*
~ Florence And The Machines "No light, no light"



Była to jedna z najpiękniejszych nocy w roku. Gwiazdy lśniły nadzwyczaj mocno, mimo to było niesamowicie ciemno. Idealna do obserwacji kosmosu – z łatwością odnajdywałam konstelacje, te mniejsze i większe, a także srebrną nić Drogi Mlecznej.  Księżyc nie wzszedł jeszcze i tak miało pozostać. Był w nowiu. O klify rozbijały się ogromne fale, ich huk niósł się echem po płaskowyżu. Czułam na języku słony smak wody przyniesiony przez wiatr.
                Drżały mi ręce, z trudem udało mi się związać włosy w warkocz. Nerwowo szarpałam jego końcówkę lub nawijałam go na palec. Światła radiowozów rozświetlały mrok, niebieskie i czerwone błyski padały na twarze osób, które pozostały wokół dogasającego ogniska; nikt już nie dbał o to, by płonęło. Ktoś otulił moje ramiona kocem, pachniał dymem tytoniowym i frytkami, ale mimo tego okryłam się nim mocno. Było mi przerażająco zimno, jakby każda komórka mojego ciała przesycona została atlantyckim wiatrem.
                Wiedziałam, że nadejdzie sztorm, czułam to w kościach. Przez całe swoje życie obserwowałam ocean, nauczyłam się już, które dotrą do brzegów, siejąc spustoszenie, a które przejdą bokiem, nie czyniąc szkód. Przyglądałam mu się zafascynowana, ale też przerażona, czułam, że tuż pod jego powierzchnią czaiły się niebezpieczne, morskie demony – prądy, gotowe, by porwać każdego śmiałka, który znalazł się w ich władaniu i roztrzaskać go o białe skały Cape White.
                Właśnie z tego powodu policja zareagowała tak szybko, jeszcze była szansa, istniał cień nadziei, że ją odnajdziemy.
- Panno Langdon.
                Ktoś wypowiedział moje nazwisko. Davina Langdon. Kim byłam?
                Zmusiłam się, aby podnieść wzrok na policjanta. Mężczyzna był po czterdziestce, w wieku mojego ojca. Miał podkrążone oczy, nie spał całą noc. Podobnie jak ja.
- Tak?
- Ekipa ratownicza nadal przeszukuje morze, nic nie możemy zrobić poza czekaniem. Jest bardzo zimno, powinna pani wrócić do domu. Niedługo uderzy burza. – Na potwierdzenie jego słów daleko nad oceanem uderzył piorun, rozjaśniając na chwilę noc.

                Pokiwałam głową, ale opuściłam wzrok. Wpatrywałam się w moje trampki, jedna ze sznurówek była brudna od błota. Potarłam twarz, po czym ukryłam ją w dłoniach. Rozległ się grzmot, który niósł się echem ponad wodą.
- Myśli pan, że mogę wrócić do domu i położyć się w miękkiej pościeli, gdy ona tam jest? – mruknęłam, a moje ręce stłumiły głos.
                Usłyszałam, że policjant przestępuje z nogi na nogę, pewnie wyglądałam jak obraz nędzy i rozpaczy, ale miałam to głęboko gdzieś. Nie mogłam się ruszyć, byłam bardzo zmęczona, ale tutaj wiatr, chłód i morze utrzymywało mnie przy świadomości, a jednocześnie ściskały mnie w ryzach, dzięki którym jeszcze się trzymałam.
- Może się pani schronić w radiowozie, jest tam ciepło, chłopcy mają kawę. – Poklepał mnie po ramieniu, co chyba miało być uspokajającym gestem.
Podniosłam wzrok i spojrzałam w gwiazdy, na czarnym niebie najjaśniejsza była Gwiazda Polarna, niegdyś wskazująca drogę błądzącym.
- Proszę, niech ją znajdą – wyszeptałam. Zamrugałam powiekami, by odgonić łzy. Nie miałam siły na płacz.
                Poczułam dotyk dużych dłoni na ramieniu i jego zapach, doskonale znałam te perfumy – kiedyś ich zapach przynosił ukojenie. Jednak teraz jego obecność wcale nie była kojąca. Nie chciałam, żeby tu był.
- Davina, pozwól mi się odwieźć do domu.
                Pokręciłam głową, ale się nie odezwałam. Usiadł obok mnie, wyciągając przed siebie długie nogi w wąskich, czarnych spodniach. Prawą dłoń miał zaczerwienioną, lekko spuchniętą, a kostki sine. Na jednej z nich była podłużna rana, krew już zaschnęła, tworząc stup. Zauważył, że na nie patrzę i nasunął rękaw kurtki. Podniosłam wzrok na niebo, odszukując srebrną nić Drogi Mlecznej.
- Co teraz będzie? – zapytałam bardziej siebie niż Tristana.
                Mój głos się załamał, wzięłam dygoczący oddech i ukryłam twarz w dłoniach.
                Objął mnie, a moje ciało mimowolnie się rozluźniło. Oparł usta o moje włosy i wyszeptał:
- Cokolwiek się stanie będę przy tobie. Już nigdy cię nie zostawię, obiecuję.
                Usłyszałam dźwięk wirników helikoptera, kilkaset metrów od nas maszyna leciała powoli nad morzem, a wielkie reflektory ślizgały się po wodzie i skałach. Zadrżałam. Tristan przytulił mnie mocniej i potarł moje ramiona.
                Ugięłam się. Tak długo tego pragnęłam. I wreszcie byłam wolna, mogłam go przytulić, pocałować. Ułożyłam twarz w zagłębieniu jego szyi, położyłam dłoń na jego udzie, przyciągając się bliżej. Chciałam się w niego wtopić, stać się jednym. Byłam tak spragniona jego bliskości, że nawet nie interesowało mnie, gdzie był przez ten cały czas.
                - To moja wina – wyszeptałam, a moje wargi otarły się o skórę Tristana.
                - Davina – jęknął i ujął moją twarz, zmuszając mnie, żebym na niego spojrzała. – Nie możesz tak mówić, Allison wróci.
                Nagle do naszych uszu doszło szczekanie, zerwałam się z miejsca, a stary koc upadł na ziemię. Nie zwracałam na niego uwagi. Tristan krzyknął coś, ale wzmagający się wiatr zagłuszył jego wołanie. Ruszyłam w kierunku grupy mężczyzn, stojących na skraju lasu. Koło ich nóg siedziało kilka psów: owczarek niemiecki, labrador i niewielki beagle. Dyszały ciężko, jakby przebiegły ogromną odległość. Zanim do nich dotarłam, zrównał się ze mną Nate. Nie spojrzał na mnie, odkąd zadzwoniliśmy na policję i złożyliśmy zeznania.
                - Znalazły coś? – zapytałam, wpychając się między funkcjonariuszy. Psy poruszyły się niespokojnie. Jednym z policjantów był kolega mojego ojca, z którym jeździł na ryby. Znałam go od dziecka. – Oficerze Morris, błagam…
                Mężczyzna rozejrzał się po swoich kolegach, ale żaden z nich nie kwapił się, by wyręczyć komendanta w odpowiedzi. Moje serce stanęło, czułam, że to nie świadczy o niczym dobrym. Złapałam dłoń Nate’a i mocno uścisnęłam.
                - Psy zgubiły trop Allison.
                - Przecież daliśmy wam jej kurtkę! Niech powąchają jeszcze raz – krzyknął Nate, gdy emocje wzięły nad nim górę. Czułam, że drży. Uścisnęłam mocniej jego rękę.
                - Panie Archer, trop urywa się na krawędzi klifu.
                Wydałam z siebie zduszony okrzyk. Nie mogłam złapać oddechu, cofnęłam się kilka kroków z dłońmi przyciśniętymi do piersi. Tristan złapał mnie, zanim upadłam. Oparłam się o jego tors, nie mogąc zaufać własnym nogom. Chłopak zacisnął ramiona na mojej talii. Nie wierzyłam w to, co usłyszałam.
                - Allie… Allie, by nie skoczyła. Nie. Musiała zajść pomyłka – wyszeptałam szybko, nadal nie mogąc oddychać.
                - Panno Langdon – zaczął Morris, ale po chwili się poprawił. – Davina, idzie sztorm, musimy przerwać akcję, nie ma innego wyjścia. – Otworzyłam usta, by zaprotestować. Nie mogli jej porzucić, nie teraz. Mężczyzna uniósł rękę w nieznoszącym sprzeciwu geście. -  To nie podlega dyskusji, nie będę ryzykował życia innych.
                - Chodźmy stąd – powiedział mi do ucha Tristan.
                Ostatnie siły, które miałam, by walczyć, zniknęły. Posłałam ostatnie rozpaczliwe spojrzenie w stronę komendanta. Chłopak splótł moje palce ze swoimi i poprowadził w stronę parkingu. Teraz, gdy byliśmy jedynymi osobami na ścieżce, las wydawał się być przerażający. Wypełniały go nocne dźwięki wydawane przez zwierzęta – pohukiwanie sów, szeleszczenie gniazd śpiących ptaków. Zadrżałam, gdy jakiś nietoperz przeleciał tuż nad moją głową.
                Tristan nie zatrzymał się, dopóki nie wyszliśmy na opustoszałą polaną. Jego auto stało blisko wyjazdu, dziwnie ustawione, mimo że chłopak zawsze dbał o perfekcyjne parkowanie. Otworzył pilotem zamki i uchylił dla mnie drzwi od strony pasażera.
                - Zatrzymaj się, proszę.
                Nie mogłam znieść nerwowości w jego ruchach. Zamarł w pół kroku, powoli odwrócił się w moją stronę, nadal trzymając moją dłoń w swojej. Potrzebowałam, żeby był dzisiaj spokojny. Wiedziałam, że to dla niego niesamowicie trudne, ale potrzebowałam oparcia. Czułam, że się rozpadam, moje serce z każdym uderzeniem było coraz słabsze.
                Tristan spojrzał mi w oczy i natychmiast wyczytał z nich wszystko. Przytulił mnie, obejmując moją szyję. Oparłam dłonie o jego żebra, oddychał z trudem, zupełnie tak jak ja. Jego nos przesunął się po moich włosach, aż dotarł do mojego policzka.
                - Lepiej?
                Jak mogło być lepiej? Było tak samo źle, tragicznie wręcz. Ale obecność Tristana była kojąca, dał mi to, czego nigdy nie czułam wcześniej – bezwarunkową akceptację i wsparcie. Tyle cierpienia, żebym wreszcie zrozumiała, że jest dokładnie tym, kogo szukałam.
                - Przepraszam – wyszeptałam. Opuszkami przejechałam po jego spuchniętym policzku, wyczułam strup. Syknął, tłumiąc ból. – To moja wina.
                Złapał mnie za nadgarstek i pocałował we wnętrze dłoni.
                - Nie mówmy o tym teraz. To już za nami, choć nie powiem – rozstajesz się z fajerwerkami, nie chciałbym z tobą zrywać – spróbował zażartować.
                Udało mu się, zaśmiałam się nieśmiało. Przez krótką chwilę, patrzyłam mu w oczy i się uśmiechałam, ale później powrócił ból. Moja przyjaciółka, siostra była gdzieś daleko w zimnym miejscu i czekała nad odnalezienie. Nie mogłam się teraz uśmiechać, to nie miało sensu. Wraz z Allie zniknęła część mnie.
Wplotłam palce we włosy Tristana, splątane przez wiatr i szorstkie od soli. Przyciągnęłam jego twarz do siebie, po czym mocno pocałowałam. Naparł na mnie swoimi wargami, przyciskając do karoserii. Dotyk chłopaka był lekarstwem na strach. Na chwilę zapomniałam, gdzie i dlaczego jesteśmy. Przerwałam pocałunek, ale nie pozwoliłam mu się odsunąć. Spojrzałam mu w oczy, miał szeroko rozwarte źrenice, które prawie całkowicie przysłoniły kolor tęczówek.
                Tristan scałował moje łzy. Bez słowa delikatnie wepchnął mnie do środka. Gdy zapięłam pasy, oparłam stopy o deskę rozdzielczą i pozwoliłam sobie na płacz. Ostatnie godziny musiałam być silna, odpowiadać na rozmaite pytania, teraz opuściły mnie siły. Bałam się, czułam koszmarne przerażenie, przepełniające każdą komórkę mojego ciała, że ostatni raz, gdy widziałam Allison Cooper to był moment, w którym pokłóciłyśmy.
                - Dokąd chcesz jechać? – zapytałam Tristana, gdy wyjechaliśmy na asfaltową drogą.
                - Do twojego domu, odwożę cię przecież.
                - Wiesz, że nie to mam na myśli. – Spojrzał na mnie przelotnie. – Pytam o to, gdzie pojedziesz później. Wrócisz do domu?
                - Nie mam innej opcji – przyznał po chwili milczenia. – Nie będę ci się zwalał na głowę, nawet o tym nie myśl. – Puścił kierownicę jedną ręką i położył ją na moim udzie, pogładził je lekko. – Poradzę sobie z Haydenem, o ile w ogóle dotarł do domu, a nie leży u jakiegoś kumpla, biorąc pod uwagę jego stan…
                Syknęłam. Nie chciałam wnikać, czy miał na myśli jego stan wynikający z alkoholu zmieszanego z narkotykami, czy prawego sierpowego swojego brata.
                Tristan zatrzymał się przed moim domem. W pokoju moich sióstr paliła się niewielka lampka, Nora miała ostatnio problemy z koszmarami. Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam z nich pęk kluczy. Odwróciłam się w stronę kierowcy, ale chłopak już wysiadał. Pomógł mi otworzyć drzwi i ujął moją dłoń.

                - Naprawdę odprowadzisz mnie pod same drzwi?
                - Nie ma innej opcji.
                Na wschodzie niebo przybrało właśnie jaśniejszą barwę, zbliżał się świt. Furtka zaskrzypiała, gdy ją pchnęłam. O tej godzinie było idealnie cicho, żadne zwierzęta nie wydawały dźwięku. Przekręcanie klucza w zamku, przypominało serię z pistoletu maszynowego. Gdy tylko nacisnęłam klamkę w korytarzu rozbłysło światło. Wymieniliśmy z Tristanem zaniepokojone spojrzenia.
                Moi rodzice w piżamach i w szlafrokach zbiegli po schodach. Mama rzuciła mi się w ramiona, a w jej oczach błyszczały łzy.
                - Tak dobrze, że wróciłaś!
                Tata uścisnął moje ramię.
                - Dzwonili do nas Cooperowie, mówili, że Allison zniknęła…
                Rozpłakałam się. Nie mogłam nad sobą zapanować, łzy spłynęły mi po policzkach. Drżałam na całym ciele. Mama przytuliła mnie mocno i pociągnęła mnie w głąb domu. Idąc po schodach, słyszałam jeszcze głosy Tristana i mojego ojca, którzy rozmawiali w korytarzu.
                Mama pomogła mi się rozebrać i położyć do łóżka. Ułożyła się obok i przytuliła mnie, tak jak to robiła, gdy byłam małą dziewczynką. Jej zapach, dotyk jej miękkiej skóry był ukojeniem, ale nic nie mogło zatamować wyrwy, która powstała w moim sercu. Puściły wszystkie osłony, jakie udało mi się podnieść i zapadałam się we własnej rozpaczy.


*Nie ma światła, nie ma światła w twoich jasnych, niebieskich oczach
Nie wiedziałam, że światło dnia może być tak brutalne
Objawienie w świetle dnia
Nie możesz wybierać, co zostaje, a co przemija
I zrobiłabym wszystko, byś została




Hej!
Na wstępie chciałabym podziękować wspaniałej becie - Kasi, dzięki której moje rozdziały mają dużo lepszą jakość i są wolne od błędów, które zdarza mi się popełniać.
Ten rozdział wydaje się znajomy, prawda? 
Tak, rozpoczyna go scena z prologu "Upadku", stąd też nawiązanie do tytułu "Bez światła" i piosenki, którą widzicie na początku rozdziału i w szablonie. Wszystko, co działo się do tej pory było tak naprawdę preludium do właściwych wydarzeń. Szybko mi poszło, co? 

Myślę, że jeszcze trochę tutaj posiedzimy.
Mam szczerą nadzieję, że uda mi się ukończyć to opowiadanie. Jak wiecie w tym roku zdawałam maturę (oto winowajczyni moich przerw w pisaniu), gdzie zdawałam biologię i chemię. Muszę się Wam pochwalić, że od października zaczynam studia na UMedzie we Wrocławiu na kierunku lekarskim. Spełnia się właśnie jedno z moich marzeń, w które nie wierzyłam... Bardzo się bałam, że nie dostanę się w tym roku, ale na szczęście - udało się. Rozdziału nie było tak długo, ponieważ załatwiałam sprawy z mieszkaniem i tak dalej. 
Koniecznie zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza, bardzo wiele to dla mnie znaczy i stanowi ogromny zastrzyk weny twórczej.
Wasza, Raven.

PS. Bardzo mocno Was zachęcam do odwiedzenia mojego profilu na ask.fm - gdzie z wielką chęcią odpowiadam na Wasze pytania.

Używam także aplikacji Sarahah.com - na której możecie zostawiać anonimowe wiadomości skierowane do mnie (tutaj nie mogę na nie odpowiadać).
Oczywiście zachęcam do polubienia fanpage'a na facebook'u, gdzie informuję o nowych rozdziałach.
To chyba na tyle, do zobaczenia!

3 komentarze:

  1. Przybyłam. Zobaczyłam. Napisałam.
    (Juliusz Cezar bo tak. Wczoraj dopiero wróciłam znad morza i jeszcze nie odespałam tych wędrówek. Ale komentuję tak, jak prosiłaś, bo jestem dobrą osobą. Walić to, że jak betowałam to czytałam to kilkanaście razy.)
    Allie mówi papa *macha ręką jak w teletubisiach*
    Davina wkurwia. I wiesz o tym.
    Tristan nadal jest uroczym cukiereczkiem.
    A Haydena wciąż mam ochotę wrzucić do wulkanu. Ewentualnie zakopać żywcem :))
    Zapomniałaś napisać o wattpadzie w tym całym wywodzie xD
    I NIE CHWALIŁAŚ SIĘ O WROCKU. MAM FOCHA. WYCHODZĘ.
    Ave ja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co z tego, że przeczytałam to kilka godzin temu... Mówi się trudno... Musiałam ochłonąć...
    CO TO MA BYĆ!? CO GDZIE JAK?! To znaczy... Rozdział cudowny... naprawdę <3 Kocham całym serduszkiem... Ale co tu się wyrabia to ja nawet nie. Fajnie, że prolog nareszcie zacznie mieć znaczenie, ale... NIE W TEN SPOSÓB! Dawina... Dawina zachowuję się dziwnie... A Tristan jest tak słodziutki!
    Aankndeksdf.... Mam mętlik w głowie... Więc spokojnie czekam na dalsze losy!
    Całuję <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże, tak mi żal Daviny.
    Ale rozdział cudowny, nie wiem co mam powiedzieć.
    Idę czytać dalej *.*

    OdpowiedzUsuń