Zapadał
zmierzch.
Niebo
pociemniało, a najjaśniejszym miejscem na klifie stało się ognisko, z którego
podrywały się iskry, unosząc się wysoko w górę, prosto w niebo. Ocean w dole
przybrał barwę smoły, jedynie białe grzywy fal odcinały się od czerni. Huk wody
uderzającej w skały, niósł się echem i nie dawał się zagłuszyć nawet przez
muzykę.
Razem
z Allie zdążyłyśmy już trochę wypić. Dopisywał nam dobry humor, a ja prawie
zapomniałam o tym, co sobie obiecałam. Tańczyłyśmy z Nate’em i kilkorgiem
innych znajomych, jednak nigdzie nie mogłam dojrzeć Haydena. Nie tęskniłam, ale
miałam złe przeczucia.
-
Muszę odpocząć – krzyknęłam przyjaciółce do ucha.
Pokiwała
głową, po czym złapała mnie za rękę i pozwoliła się wyprowadzić z tłumu.
Wzięłyśmy ze stolika coś do picia i usiadłyśmy na ławeczce przy ognisku.
Obserwowałam ludzi tańczących przy furgonetce i pijących przy polowym barze. Nagle
dostrzegłam znajomą burzę ciemnych włosów, linię pleców i zauważyłam
charakterystyczny gest odgarniania zbłąkanych kosmyków z twarzy.
-
Allie… - wydukałam, nie mogąc dobyć głosu.
Dziewczyna
spojrzała w tym samym kierunku.
-
To Tristan Smith.
Jakby
na zawołanie chłopak odwrócił się w naszą stronę. Jego błękitne oczy
prześlizgnęły się po naszych twarzach. Zmroziła mnie obojętność, którą zobaczyłam w jego oczach.
-
Przepraszam, zaraz wrócę.
-
Davina! – krzyknęła za mną Allison, ale nie zwróciłam na nią uwagi i już
przepychałam się w jego stronę.
Tristan
uśmiechnął się krzywo, gdy podeszłam bliżej. Dłoń mu zadrżała, jakby chciał ją
wyciągnąć w moją stronę. Jednak zacisnął ją mocno w pieść i schował w kieszeni
czarnych spodni.
-
Cześć – rzucił, siląc się na lekki ton.
-
Co tutaj robisz? – Nie miałam ochoty na grzeczną wymianę zdań.
Jego
obecność tutaj wywoływała emocje. Emocje, które uniemożliwiały mi myślenie.
Dużo łatwiej było unikać pamiętania o nim, gdy go nie widziałam. Podeszłam bliżej, a mój nos wypełnił zapach jego perfum, tych samych, o których powiedziałam, że je uwielbiam.
Dużo łatwiej było unikać pamiętania o nim, gdy go nie widziałam. Podeszłam bliżej, a mój nos wypełnił zapach jego perfum, tych samych, o których powiedziałam, że je uwielbiam.
-
Frank Dallas zaprosił mnie i paru kumpli z rocznika, pomyślałem, że wpadnę.
Zobaczę, jak się sprawy mają. – Ostatnie zdanie wymówił nie patrząc na mnie, a
lustrując ludzi wokół nas.
-
Nie powinieneś tu być – wyszeptałam.
Spojrzał
na mnie, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
-
Tak, masz rację. Nie powinienem. Nie powinienem robić wielu rzeczy, ale je
zrobiłem.
Jak widać, taki jestem. Ty też nie powinnaś tutaj być. – Spojrzałam na niego zaskoczona. – Nie zastanawiasz się, gdzie jest twój chłopak?
Jak widać, taki jestem. Ty też nie powinnaś tutaj być. – Spojrzałam na niego zaskoczona. – Nie zastanawiasz się, gdzie jest twój chłopak?
Ukłuło.
Moje serce zostało przeszyte cienkim ostrzem. Jego spojrzenie i ironiczny ton
sprawiły, że miałam ochotę krzyczeć. Ranił mnie i doskonale o tym wiedział.
Dopiero wtedy zrozumiałam, że odpłaca mi się pięknym za nadobne.
-
Chciałam się tylko przywitać…
Roześmiał
się.
-
Nie przywitałaś się, ale wybaczam ci. Pójdę porozmawiać ze znajomymi. Do
zobaczenia, Davino Langdon.
Skłonił
się i wmieszał w tłum.
Przycisnęłam
dłonie do brzucha. Cały wypity alkohol i zjedzone przekąski przekręciły mi się
w żołądku. Ruszyłam szybkim krokiem w kierunku lasu. Dopadłam do pierwszego
drzewa i oparłam na nim swój ciężar. Skurcze ściskały mnie coraz mocniej,
pochyliłam się do przodu gotowa na wielki powrót Krwawej Mary.
Nigdy
nie sądziłam, że nasze pierwsze spotkanie będzie tak wyglądać. Wyobrażałam
sobie raczej tęsknotę, namiętność, ulgę, a zamiast tego otrzymałam złość,
ironię i ból. Osunęłam się na ziemię i objęłam kolana ramionami. Oparłam głowę
o przedramiona i oddychałam głęboko. Torsje ustały, mój organizm powoli wracał
do siebie, co nie zmieniało faktu, że w środku czułam się pusta. Cała nadzieja
zniknęła. Byłam naiwna, że będzie tak jak mówił – poznamy się na nowo i
zapomnimy o przeszłości. Zapomniałby, gdybym wtedy za nim pobiegła. Ale nie
pobiegłam, czym go zraniłam – chyba najbardziej.
Nie
wiem, jak długo tam siedziałam. Moją uwagę w końcu skupiły zbliżające się
głosy. Wstałam i otrzepałam dżinsy z drobnych gałązek i liści. Grupa kilku
chłopaków kierowała się w moją stronę. Dopiero, gdy zbliżyli się na odległość
kilku metrów, rozpoznałam wśród nich Haydena.
-
Tu jesteś! – Złapałam go za nadgarstek. – Musimy porozmawiać.
Chłopak
uśmiechnął się szeroko i zbliżył się, prawie dociskając mnie do pnia drzewa.
Poczułam zapach dymu papierosowego zmieszanego z czymś dziwnym, lekko słodkim, duszącym zapachem.
-
Zjarałeś się!
-
Tak. I co? – Haydenowi było wszystko jedno, że wypiłam już sporo, a on miał być
naszym kierowcą - nie tylko moim, ale też Allie i Nate’a.
W
jego oddechu wyczułam też zapach wódki.
-
Jak mogłeś? Obiecałeś, że nas odwieziesz!
-
I odwiozę, wyluzuj. Chcesz bucha?
Pochylił
się i lubieżnie oblizał wargi. Odepchnęłam go. Cofnął się kilka kroków i
zatoczył się na najbliższe drzewo. Jego koledzy rechotali parę metrów dalej. W
moich żyłach zabuzowała adrenalina, myśli się przejaśniły.
-
Mam dosyć, słyszysz? - Patrzył na mnie oczami z rozszerzonymi źrenicami, które całkowicie pochłonęły orzechową barwę jego tęczówek. Uniósł pytająco brew. - Tego, że nie mogę ci ufać, że masz wszystko w głębokim
poważaniu. To koniec!
Koledzy
Haydena zamilkli. Spojrzał w ich stronę, szukając ratunku, ale żaden z nich
nawet się nie odezwał. To nie była ich sprawa.
-
Davina! Przecież nie zerwiesz ze mną, bo się zjarałem!
-
A właśnie, że tak! Bo to nie tylko o to chodzi. Nie czuję już tego, co na
początku. Nie jesteś już tym Haydenem, którego pokochałam, a ja nie jestem już
tą Daviną, która się w tobie zakochała.
Odwróciłam
się na pięcie i zaczęłam iść w stronę ogniska. Hayden doskoczył do mnie w
zaskakująco krótkiej chwili i złapał mnie za nadgarstek. Zacisnął mocno palce
na moim ramieniu, aż syknęłam.
-
Puszczaj.
-
Nie, kotku, daj spokój. Porozmawiajmy – powiedział delikatnie, ale w jego
głosie nie było ani odrobimy łagodności.
Uścisk
się wzmógł.
-
Skończyłam już mówić. Odchodzę.
Szarpnęłam ręką, ale chłopak nie odpuszczał. Zacisnęłam mocno zęby, walcząc ze sobą, by nie kopnąć go w krocze. Zasłużył na to.
-
Hayden, puść ją – odezwał się w końcu jeden z chłopaków. – Pozwól jej.
Któryś
z nich złapał go za barki i pociągnął delikatnie do tyłu.
Nie
patrząc na nich, wmieszałam się w tłum.
Allie
nie było już przy ognisku. Usiadłam na wolnym kawałku pniaka i ukryłam twarz
w dłoniach. Dopiero teraz dochodziło do mnie, co się stało. Agresja w spojrzeniu Haydena była tym samym, co zobaczyłam, gdy dowiedział się, że będę studiować w Bostonie i tak samo mnie wystraszyła. Pomimo że nie lubiłam jego kumpli, byłam wdzięczna, że tam byli. Nie chciałabym sprawdzać, do czego mógłby się posunąć.
w dłoniach. Dopiero teraz dochodziło do mnie, co się stało. Agresja w spojrzeniu Haydena była tym samym, co zobaczyłam, gdy dowiedział się, że będę studiować w Bostonie i tak samo mnie wystraszyła. Pomimo że nie lubiłam jego kumpli, byłam wdzięczna, że tam byli. Nie chciałabym sprawdzać, do czego mógłby się posunąć.
Mój telefon zawibrował krótko, informując o nowej
wiadomości. Przez chwilę ignorowałam ją, będąc przekonana, że to SMS od
Haydena. Jednak, gdy odblokowałam ekran zobaczyłam zupełnie innego nadawcę.
Porozmawiajmy.
Podniosłam
wzrok i poprzez płomienie zobaczyłam Tristana. W jego oczach nie było już
zimna, a troska. Pokiwałam głową, próbując jednocześnie ukryć łzy. Chłopak
ruszył w kierunku krawędzi klifu na granicy z lasem. Ruszyłam za nim, lawirując
między ludźmi, aż w końcu zagłębiłam się między drzewa. Panowała tu absolutna
ciemność. Włosy na karku stanęły mi dęba. Szłam ostrożnie, uważając na
wystające korzenie i kamienie.
-
W porządku? – Głos Tristana pojawił się za mną.
Krzyknęłam
i odwróciłam się w jego stronę.
Oczy
powoli przyzwyczajały się do mroku i dostrzegałam więcej szczegółów jego
twarzy. Gęste brwi, mocna szczęka, zarysowane kości policzkowe. Wyciągnęłam
rękę w jego stronę. Ujął ją, kciukiem gładząc moje knykcie.
-
Nie wiem, co powiedzieć.
Uciszył
mnie i podszedł bliżej.
-
Nie musisz nic mówić.
-
Zasługujesz na wyjaśnienie. Chciałam być dla ciebie odważna, ale nie
potrafiłam. Wybacz mi, proszę…
Pokręcił
głową i oparł czoło o moje czoło.
-
Nie musisz nic mówić – powtórzył.
Ujęłam
twarz Tristana w dłonie. Jego wieczorny zarost drapał moją skórę. Objął mnie w
talii, przyciągając do siebie. Oddychał głęboko, jednocześnie zaciągał się moim
zapachem. Potarłam nosem o jego nos, wiedziałam, że nasze wargi dzieli tylko
kilka milimetrów. Czułam jak wydychane przez niego powietrze owiewa moje usta.
Pocałował
mnie, delikatnie, nigdzie się nie spiesząc. Wplotłam palce w jego miękkie włosy
i zacisnęłam dłonie w pięści. Jęknął. Poczułam, że wszystko jest tak jak
powinno. Każdy element mojego ciała był w odpowiednim miejscu, dzięki
Tristanowi znów byłam cała.
-
Przepraszam, że tak długo to trwało – wyszeptałam w jego usta.
Pokręcił głową i znów przycisnął swoje wargi do moich ust.
Oślepił
nas blask latarki. Jednej, a potem drugiej. Świateł zrobiło się więcej.
Odsunęliśmy się od siebie, osłaniając oczy. Rozległ się krzyk, a może bardziej
ryk – taki, jaki wydaje ranne zwierzę. Duża postać rzuciła się na nas. Odepchnęła
mnie, a ja upadłam na ziemię, uderzając o korzeń. Usłyszałam dźwięk uderzenia,
a potem kolejnego.
Hayden
powalił brata, ale jego gniew szybko zmienił kierunek. Dopadł do mnie i
poderwał mnie brutalnie. Rozległo się więcej głosów. Miałam wrażenie, że
wszystkie inne dźwięki zniknęły. Nawet ocean zamilkł.
-
Jak długo? Jak długo się z nim pieprzysz za moimi plecami? – Hayden krzyczał, a
drobinki jego śliny opadły na moją twarz.
Odwróciłam
się, próbując wyrwać z jego uścisku. Nikt nie zareagował, wszyscy byli
w szoku.
w szoku.
-
Nie wiem, o co ci chodzi – odpowiedziałam twardo.
-
Kłamałaś. Nie chodziło o zioło, prawda? Od początku chodziło o niego. To
dlatego mnie odsunęłaś!
W
głowie Haydena wszystko się ułożyło. Złapał mnie za podbródek i zmusił do spojrzenia
mu w oczy. Były całkowicie czarne, źrenice pochłonęły tęczówki, a ja czułam
wściekłość buzującą pod jego skórą.
-
Boston. Od miesiąca doprawiasz mi rogi. Ty suko… - wychrypiał i uniósł
zaciśniętą pięść.
Nie
miałam siły nawet się bronić. Jednak nie uderzył mnie. Jego dłoń zamknęła się
na perle, leżącej między moimi obojczykami. Pociągnął ją mocno, aż pękło
zapięcie. Krzyknęłam z bólu, czując, że skóra na moim karku pękła. Odskoczyłam,
wpadając wprost w wyciągnięte ramiona Allie. Ktoś złapał Haydena za ramię, a
inne ręce odciągnęły mnie od niego. Zostałam wciągnięta w tłum, ale nadal
mogłam widzieć, co się dzieję. Tristan szarpnął brata i uderzył go w żuchwę. Rozległ się nieprzyjemny dźwięk, kilka osób syknęło. Hayden zatoczył się, łapiąc się za twarz. Zawył, ale siła uderzenia go
zamroczyła.
-
Sukinsyn – wychrypiał tylko.
-
Nigdy nie podnoś ręki na żadną dziewczynę. Żadną. Masz mnie, to moja wina.
Dalszej
części nie mogłam zobaczyć, bo byłam ciągnięta ku światłu. Allie szła dziarsko,
nie zbaczając na moje protesty i zapieranie się piętami. Nie wiedziałam, że ma aż tyle siły. Ciekawskie spojrzenia towarzyszyły nam, gdy szłyśmy prosto w
kierunku ogniska. Dziewczyna popchnęła mnie i sama opadła na ławkę obok mnie.
Szybko zerwałam się, gotowa pobiec do Tristana. Bałam się, że Hayden go zabije,
nie chciałam sprawdzać, czy byłby do tego zdolny.
-
Siadaj – warknęła przyjaciółka, ciągnąc mnie za rękę. – Już dość namieszałaś.
-
Słucham?
Allie
przewróciła oczami.
-
Nie wygłupiaj się. To twoja wina. – Poczułam się, jakby wymierzyła mi policzek.
Łzy spłynęły mi po policzkach. Twarz dziewczyny złagodniała i delikatnie otarła mi oczy. – Przepraszam, to już nic nie zmieni. Dlaczego, Davina?
Łzy spłynęły mi po policzkach. Twarz dziewczyny złagodniała i delikatnie otarła mi oczy. – Przepraszam, to już nic nie zmieni. Dlaczego, Davina?
Nie
byłam pewna, o co pyta. O to, dlaczego jej nie powiedziałam, że mam kogoś na
boku, czy o to, że w ogóle kogoś mam. Jednak odpowiedź na oba pytania była taka
sama.
-
Nie wiem, Allison. Naprawdę nie wiem. To wszystko było takie naturalne.
Połączyła nas pasja, a później poszło samo… Nie chciałam ci mówić, nie
chciałam, żeby ktokolwiek wiedział…
Tym
razem to Alle wyglądała, jakbym ją uderzyła.
-
Nie ufasz mi?
Złapałam
ją za nadgarstki.
-
Oczywiście, że ufam. Chciałam ci powiedzieć, ale nie wiedziałam jak.
Przepraszam…
Pokręciła
głową. Nie chciała już nic więcej słyszeć.
-
Muszę znaleźć Nate’a. Czas się zwijać. Zresztą – rozejrzała się wokół – nic to
już po nas.
Pokiwałam
głową i patrzyłam, jak znika w tłumie. Drżałam, nie z zimna, a z
targających mną emocji. Z jednej strony chciałam znaleźć Tristana, a z drugiej
nie miałam ochoty go widzieć. Czułam, że po części był odpowiedzialny za to, co
się dzisiaj wydarzyło. Gdyby nie przyszedł, gdyby nie napisał do mnie
wiadomości, nic by się nie stało.
Mijały
minuty, a impreza znów powracała na właściwe tory. Ludzie przestawali się na
mnie gapić i wracali do własnych problemów i tańca. Obserwowałam ich beztroskę
i radość z rozpoczętych wakacji. Myślałam, że gdy już będę wolna też będę się
tak czuć, ale zdawałam sobie sprawę, że trudności dopiero się rozpoczęły.
Powoli
trzeźwiałam, a mój mózg analizował wydarzenia tego wieczoru. Czułam, że mnie to
przerasta. Nie chciałam się czuć bezsilna więc postanowiłam się wyłączyć.
Podeszłam do stołu i nalałam sobie kieliszek wódki.
-
Twoje zdrowie, Davina – mruknęłam sama do siebie, po czym wychyliłam szota.
Alkohol gryzł niemiłosiernie w
gardło, wykrzywiając mi twarz w bolesnym grymasie.
Wypiłam jeszcze trzy szybkie kolejki i wróciłam na swoje miejsce przy ogniu. Serce szybko pompowało krew, lekko szumiącą w moich uszach, dostarczając do każdej komórki toksyczny alkohol. Powoli docierał do mózgu, który z każdym uderzeniem serca zwalniał. Natrętne myśli
i emocje znikały, nadchodziła upragniona cisza.
Wypiłam jeszcze trzy szybkie kolejki i wróciłam na swoje miejsce przy ogniu. Serce szybko pompowało krew, lekko szumiącą w moich uszach, dostarczając do każdej komórki toksyczny alkohol. Powoli docierał do mózgu, który z każdym uderzeniem serca zwalniał. Natrętne myśli
i emocje znikały, nadchodziła upragniona cisza.
***
-
Davina! Hej, Davina! – Nate szarpał mnie za ramię, a w jego ciemnych oczach
czaił się strach.
Zamrugałam,
próbując skupić na nim spojrzenie.
-
Co się stało?
-
Widziałaś Allie? Mieliśmy cię zawieźć do domu, ale ona zniknęła.
-
Przed chwilą poszła cię szukać, pewnie zaraz wróci. Nie panikuj.
Oparłam
głowę na pięściach. Za dużo. Wszystkiego było za dużo, mój otępiały umysł nie
był w stanie tego ogarnąć.
-
Przed chwilą?
-
No tak. Nate, wyluzuj.
-
Która godzina?
Spojrzałam
na niego zaskoczona.
-
O co ci chodzi? Pewnie coś po dwudziestej drugiej, może przed dwudziestą
trzecią.
Chłopak
jęknął zrezygnowany.
-
Jest wpół do pierwszej, Davina. Spałaś.
Tak,
to wyjaśniało ból w karku i ścierpnięte ramiona. Wstałam, ale nogi się pode mną
ugięły. Nate złapał mnie w talii i podtrzymał. Podał mi butelkę z wodą, którą
wypiłam w kilku dużych łykach. Odzyskiwałam jasność umysłu.
-
Nikt jej nie widział? – Pokręcił głową, a w jego oczach pojawiło się prawdziwe
przerażenie. – Na pewno?
-
Nie… Pytałem, szukałem jej. Zniknęła.
-
Jesteś pewien, że nie wróciła do domu?
-
Nie miała samochodu, a żaden z jej, czy naszych znajomych jej nie odwiózł.
Zaklęłam.
Lodowate macki chłodu wspięły się po moich plecach, wciskając się między
żebrami i zaciskając na sercu. Spojrzałam na horyzont, nad którym zebrały się
ciemne chmury. Nadchodziła zapowiadana burza, a z nią sztorm. Musieliśmy zdążyć
przed nimi.
-
Co robimy? – zapytał drżącym głosem.
-
Nie mamy wyboru, musimy zadzwonić po policję.
-
A co z nimi? – Nate wskazał brodą na bawiących się.
-
Zajmę się nimi, ty dzwoń.
Przepchnęłam
się do furgonetki i do stolika DJ’ów.
-
Muszę coś powiedzieć. – Mój głos był chłodny i pewny.
-
Nie teraz – mruknął jeden z nich, grzebiąc coś w laptopie i nawet na mnie nie
patrząc.
Uderzyłam otwartą dłonią w stół.
-
Teraz – warknęłam. – Inaczej gliny wpadną tutaj zanim zdążycie zwinąć swoje
dupy w troki.
DJ
spojrzał na mnie zaskoczony, ale wyłączył muzykę i podał mi mikrofon.
-
Słuchajcie, Allison Cooper zaginęła. – Głos mi lekko zadrżał. – Musimy
zadzwonić po policję. – Po tłumie przeszedł szmer niezadowolenia. To, że
policja przymykała oko na naszą imprezę, nie znaczyło, że chcieliśmy, żeby tu
wpadła. Było tu więcej niż kilka skrzynek piwa i wódki. – Proszę jednak, jeśli
ją widzieliście – zostańcie. Każdy szczegół może być ważny…
Oddałam
mikrofon i wróciłam do Nate’a. Ręce mu drżały, gdy wybierał numer, a później
przyciskał telefon do ucha.
-
Nazywam się Nathaniel Archer i chciałbym zgłosić zaginięcie.
I co?
Jak Wam się podobało?
Jak Wam się podobało?
Jejku, jestem tak podekscytowana... Koniecznie napiszcie w komentarzu, co sądzicie.
Do następnego!
Wasza Raven.
WOW, WOW, WOW, super! Mega mi się podoba! Naprawdę. Tak się tajemniczo i sensacyjnie zrobiło. Dużo się działo, ale nie było plątaniny, że nie wiadomo o co chodzi!
OdpowiedzUsuńJak zwykle - weny życzę. Czekam na więcej ze zdecydowanie większą niecierpliwością niż zwykle! <3
Cieszę się, że Ci się podoba i czekasz na więcej <3
UsuńDziękuję też za to, że zawsze jesteś i komentujesz... Nawet nie masz pojęcia, jak wielkim wsparciem jesteś :)
Aaaaaj chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów!! Kocham te, w których jest tyle akcji!
OdpowiedzUsuńHaha, muszę ochłonąć, połknęłam rozdział i nawet się nie obejrzałam jak się skończył xD Chcę więcej!!
Aaale myślę, że Davina zachowała się naprawdę szczeniacko. Mogliby się nie lizać w tym lesie, no Jezu drogi. Teraz na pewno będą z Tristanem pokłóceni. A to będzie najgorsze :((
Czekam na nexta!!
<3 weny
Czemu ja tak lubię dowalać Davinie? Czy to już sadyzm?
UsuńCieszę się, że Ci się podobał i, że zostawiłaś komentarz - jak zawsze :)
To wiele znaczy.
Ciąg dalszy... Niebawem ;)