Moje
powieki zalało silne białe światło.
Odruchowo
chciałam osłonić je ręką, ale gdy uniosłam ją do góry, mój nadgarstek przeszył
silny ból.
Otworzyłam
oczy, ale światło wbiło się w moją czaszkę wywołując ból. Poddałam się i
zamknęłam oczy, próbując chociaż tak przyzwyczaić się do jasności.
Powoli
docierały do mnie inne bodźce, uciążliwe pikanie dochodziło do mnie z prawej
strony. Przy skrzydełkach nosa czułam delikatne łaskotanie. Bolało mnie gardło
i prawa ręka. A poza tym w głowie rozgrywała mi się najprawdziwsza bitwa myśli,
nie potrafiłam nawet określić jaki jest dzień.
Straciłam
poczucie czasu, nie potrafiłam określić nawet częstotliwości pikania, które
uparcie do mnie docierało. Nagle do katatonii dźwięków i wrażeń dołączyło inne
– delikatne skrzypnięcie. Nowy bodziec pozwolił mi zebrać odrobinę skupienia.
Ciche kroki zbliżyły się do mnie.
-
Davina? – Nie rozpoznałam tego głosu. Był spokojny i ciepły, na pewno kobiecy. –
Davina, słyszysz mnie?
-
Tak. – Próbowałam odpowiedzieć, ale zamiast mojego głosu wydobył się jakiś dziwny
dźwięk, bardziej przypominjący skrzypienie, niż ludzki wokal.
Zmusiłam
się, by otworzyć oczy i po krótkiej chwili mrugania moje oczy przyzwyczaiły się
do jasności.
Byłam
w małym pokoju o jasnozielonych ścianach, którego okna zasłonięte były szarymi,
metalowymi żaluzjami. Powoli wracały do mnie inne zmysły. Czułam dziwny,
drażniący zapach, który po dłuższej chwili przypisałam szpitalowi. Moje dłonie
spoczywały na szorstkiej pościeli, a do przedramion dochodziły dwie kaniule od
kroplówek.
-
Czy pamiętasz, co się zdarzyło?
Mój
mózg był zalewany nieskładnymi wspomnieniami, które losowo pojawiały się i
znikały, a ja desperacko próbowałam je jakoś uporządkować.
Royal.
Klif.
Perła.
Znowu
Royal.
Dom
Smithów.
Hayden.
Allie.
Poczułam,
że świat zaczyna wirować. Aparatura obok mnie zaczęła piszczeć z dużo większą
częstotliwością. Zamknęłam oczy, próbując zapanować nad tym wirowaniem.
Pielęgniarka
coś do mnie mówiła, ale nie rozumiałam jej słów.
Po
chwili znów zapadła cisza i ciemność.
***
Gdy
otworzyłam oczy ponownie, nie było już ostrego światła.
Nie
panowała też ciemność.
Pokój
zalewał delikatny blask jutrzenki.
A
może zmierzchu?
Aparatura
cicho pikała z boku, a ja zauważyłam, że kaniule zniknęły. Spojrzałam na dwa
wenflony, które nadal tkwiły w moich przedramionach. Na prawym nadgarstku miałam
założony opatrunek usztywniający.
Powoli
zaczynałam rozumieć co się stało.
Moje
myśli przestały szaleńczo galopować, powodując nieznośny chaos i przyprawiając
mnie o ból głowy. Wspomnienia z poprzedniego dnia? Nieważne, ile minęło czasu.
Ważne było, że żyłam.
Żyłam.
Mimo
wszystkiego, udało mi się jakimś cudem przeżyć. Nie wiedziałam jak, ale
upierdliwe pikanie utwierdzało mnie w przekonaniu, że moje serce bije. Tępy ból
ręki powoli przebijał się przez kurtynę otępienia, co tym bardziej wskazywało
na to, że jestem jeszcze po tej stronie.
Co
w takim razie z Haydenem?
Hayden.
Mój
Boże, do czego doprowadziłam?
-
Davina?
Tym
razem był to inny głos, ale również kobiecy.
Spojrzałam
w stronę drzwi i zobaczyłam wysoką kobietę ubraną w fioletowy uniform medyczny,
na ramiona miała zarzucony biały kardigan. Z kieszeni wystawał jej stetoskop.
Zauważyłam, że był w tym samym kolorze, co słuchawki mojej mamy.
Rodzice.
Kolejna
fala emocji zalała moje ciało, wgniatając je w materac.
-
Davino, słyszysz mnie? – Głos kobiety zmusił mnie do powrotu na powierzchnię.
-
Tak. – Tak jak poprzednio, zabrzmiałam jak stara płyta. – Co się stało? –
powiedziałam z trudem.
Kobieta
podeszła bliżej łóżka i szybko przejrzała kartę gorączkową, zawieszoną w
pobliżu wezgłowia łóżka. Nacisnęła coś na monitorze i mankiet ciśnieniomierza
na moim lewym ramieniu zaczął się napełniać. Zanotowała wartość ciśnienia i
tętna, po czym wsunęła długopis do kieszeni na piersi.
Podała
mi plastikowy kubek z cienką słomką. Z trudem pociągnęłam łyk wody. Pragnienie
wybiło się na szczyt moich potrzeb i przez chwilę łapczywie piłam, po czym
opadłam, sapiąc ciężko, na poduszkę.
-
Nazywam się Morgan Stone, jestem anestezjologiem, a ty znajdujesz się w
szpitalu, na oddziale intensywnej opieki medycznej. – OIOM, to brzmiało
groźnie. – Twój stan jest teraz stabilny. Pamiętasz, jak do nas trafiłaś?
-
Pamiętam garaż i spaliny. – Nie była to pełna prawda, pamiętałam dużo więcej,
ale nie wiedziałam, czy chcę o tym teraz rozmawiać. – Co z Haydenem? –
zapytałam już głosem, który bardziej brzmiał jak mój własny.
Lekarka
cicho westchnęła.
-
Nie powinnam ci odpowiadać na to pytanie.
-
Niech mi pani powie tylko, czy żyje.
-
Tak, ale jest w naprawdę ciężkim stanie.
Opuściłam
głowę na poduszkę, a w moich oczach pojawiły się łzy.
-
Jak się tutaj znalazłam?
Morgan
Stone odwróciła wzrok, gdy wbiłam w nią spojrzenie.
-
Przywiozła cię karetka pogotowia, którą wezwał brat Haydena. – A więc to
Tristan mnie uratował, czy to nie ironiczne? – Obawiam się, że rano czeka cię
wizyta policji i to z nimi porozmawiasz na ten temat. Teraz postaraj się
jeszcze odpocząć. Czy coś cię boli? – Mimo tępego bólu w nadgarstku,
zaprzeczyłam ruchem głowy. – W porządku, podamy ci małą dawkę środka
uspokajającego i nasennego, żebyś dotrwała bez przeszkód do rana.
Chciałam
zaprotestować, jednak jak spod ziemi w pokoju pojawiła się pielęgniarka ze
strzykawką, której zawartość jednym płynnym ruchem podała mi do żyły przez
wenflon. Moje ciało prawie natychmiast się rozluźniło i powieki opadły ciężko,
po raz kolejny tego dnia, pogrążając mnie w ciszy.
***
Zgodnie
ze słowami lekarki, krótko po moim przebudzeniu w sali szpitalnej pojawiła się
para policjantów – kobieta i mężczyzna, których nazwisk nie zapamiętałam.
Przez
chwilę rozmawialiśmy o moim samopoczuciu i pogodzie za oknem, próbując
rozładować atmosferę, która i tak była bardzo gęsta.
W
końcu kobieta, starając się być dyskretną, otworzyła notes i wyciągnęła
długopis. Krótko spojrzała na swojego towarzysza, dając mu znak, żeby sprowadził
rozmowę na właściwy tor.
-
Panno Langdon, dlaczego znalazła się pani w domu Smithów?
Odkąd
tylko wróciłam do przytomności, przygotowywałam się na to pytanie.
Tylko
ja znałam całą prawdę i tylko ja mogłam uzyskać tak zwaną sprawiedliwość dla
Allie. Tylko czy karanie Haydena miało sens? Owszem to on podniósł kij, jednak
chciał ukarać mnie. To tak naprawdę ja byłam winna jej śmierci, gdybym go tak
nie zraniła, gdybym nie zmusiła go do takiej rozpaczy, Allie nigdy nie znalazła
by się na tym klifie z nim sam na sam.
Jeszcze
wczoraj jedyne czego pragnęłam to sprawiedliwości dla Allie. Teraz to ja miałam
w rękach prawdę – narzędzie, którym mogłam ją uzyskać. Jednak czy to naprawdę
coś by zmieniło? Czy życie z poczuciem, do czego oboje doprowadziliśmy nie jest
gorsze od więzienia? Czy żal, który popchnął Haydena do próby samobójczej nie
jest nawet większą pokutą?
W
każdym z nas jest pierwiastek zła, który tylko czeka aż padnie na podatny
grunt, by pociągnąć za sobą szereg reakcji, które czynią z nas złych ludzi.
Tak
samo jednak w każdym z nas jest pierwiastek dobra.
To
od naszych wyborów zależy, którą ścieżką podążymy.
Czy
mój wybór miał skutkować tym, którą drogą pójdzie Hayden?
Chłopak
miał racje, powinniśmy ponieść karę oboje.
Czy
nie byłoby prościej, gdybyśmy obydwoje zginęli w tamtym garażu?
Zdawałam
sobie sprawę, że dla sędzi, prawników to na nim spoczywa cała wina. Jednak dla
świata, winna byłam również ja. Ale większej kary niż to brzemię, nie dane mi
było nieść. Nikt nie posyła na dożywocie za romans z bratem chłopaka. Więc
skoro ja nie mogłam ponieść namacalnej kary, to dlaczego miałam skazywać na jej
samotne odbywanie Haydena?
-
Chciałam wziąć kilka moich rzeczy, które zostały u Haydena.
-
Jak znalazła się pani w tym garażu? – Mężczyzna nie odpuszczał.
-
Hayden mnie wpuścił do domu, po czym zniknął w garażu, gdy wychodziłam nie
usłyszałam jego odpowiedzi na moje pożegnanie, a słyszałam warkot silnika.
Poszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku…
-
I co się stało dalej? – Kobieta pochyliła się lekko do przodu, a jej piwne oczy
wpatrywały się we mnie z przenikliwością.
Prawie
czułam na skórze, że próbuje się przebić przez moje kłamstwo.
-
Nie pamiętam.
-
Słucham?
Policjantce
nie udało się ukryć zaskoczenia na swojej twarzy. Jej towarzysz patrzył to na
mnie, to na nią.
-
Nie pamiętam, szczerze powiedziawszy, to nie pamiętam zbyt dokładnie nic odkąd
weszłam do jego pokoju. Nawet nie wiem, czy udało mi się znaleźć to czego
szukałam.
-
Stajenny – kobieta szybko wertowała swój notes – Ethan Clark zeznał, że gdy
opuszczała pani stajnię była pani w bardzo dużym wzburzeniu i emocjach, czy
może to pani wyjaśnić? Pół godziny po pani wyjeździe, zostaje pani odnaleziona
pół żywa ze swoim byłym chłopakiem przez jego brata, a notabene pani obecnego
partnera.
Wzruszyłam
ramionami.
-
Przykro mi, ale wydarzenia z wczoraj nadal mi się rozjeżdżają. Nie jestem pewna, co mnie tak wzburzyło, ani
czy faktycznie coś.
-
Twierdzi pani, że pan Clark kłamie? – Mężczyzna się ożywił i tym razem to on
przygwoździł mnie spojrzeniem.
-
Nie, twierdzę, że nie pamiętam i nie mogę sobie przypomnieć zdarzeń z dnia
wczorajszego, tak żeby odpowiedzieć państwu na pytania – wyrzuciłam z siebie,
unosząc się lekko, ale szybko zabrakło mi powietrza i opadłam ciężko na
oparcie.
Policjanci
bez słowa wstali i opuścili moją salę.
Opadłam
na poduszkę i moje oczy wypełniły łzy.
Słyszałam
wzburzone głosy z korytarza.
-
Czy to możliwe? Czy naprawdę straciła pamięć?
-
Nie można tego wykluczyć, toksyny w spalinach mogły uszkodzić w jakimś stopniu
struktury w jej mózgu – Morgan Stone odpowiadała spokojnie. – Do tego przyczyny
psychiatryczne, takie przeżycie to ogromny szok, trauma, jej mózg starając się
przed nimi chronić mógł je zablokować.
-
To znaczy, że nigdy nie będzie pamiętać co się tam właściwie wydarzyło?
-
Nie możemy tego wykluczać. Dzisiaj na pewno nic więcej wam nie powie. Możecie
spróbować za kilka dni, ale na nic nie mogę wam dać gwarancji.
Nie
musiałam dalej słuchać. Moje krótkie przedstawienie poskutkowało.
***
Kolejne
godziny spędzałam szlochając, śpiąc lub powtarzając tą samą historię kolejnym
osobom: moim rodzicom, pielęgniarkom, czy lekarzom przychodzącym na
konsultację. Musiałam utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że naprawdę nie
pamiętam, co się wydarzyło.
To
było jedyne, co mogłam zrobić dla Haydena.
Czułam,
że Allie wolała to, niż gdybym rzuciła go na pożarcie innym, nawet za cenę
tego, że nikt nigdy nie dowie się dlaczego straciła swoje życie. To miało być moim
krzyżem – moim i Haydena. Już do końca mieliśmy żyć z ciężarem winy, która na
nas spoczywała.
Gdy
słońce zachodziło i pokój wypełnił się miękkim różowym światłem do pokoju
wszedł jeszcze jeden gość.
Tristan
wyglądał koszmarnie. Ciemne włosy były rozczochrane, powoli zaczynały się
tłuścić. Ubranie miał wygniecione, jakby nie zmieniał go od kilku dni. Jasne
oczy chłopaka były dziwnie przygaszone. Spojrzał prosto na mnie i wtedy
zobaczyłam w nich łzy.
Prawie
upadł na moje łóżko i wtulił twarz w mój brzuch. Zdrową rękę wsunęłam w jego
kosmyki, delikatnie gładząc jego głowę. Dotyk jego skóry był dziwnie kojący,
odbierał ból, który czułam głęboko w sercu.
-
Mój Boże, Davina – wyszeptał drżącym głosem. – Co tam się stało?
-
Co z nim? – Oboje szeptaliśmy, chociaż w pokoju nie było nikogo oprócz nas.
Na
to pytanie nie chciał mi odpowiedzieć nikt, chociaż zadawałam je każdemu. Jednak
zawsze byłam zbywana.
Tristan
zapłakał, a po jego policzkach popłynęły łzy.
O,
Boże.
Zanim
się odezwał, doskonale wiedziałam co powie.
-
Hayden nie żyje, zmarł dzisiaj nad ranem.
Hej.
Nie sądziłam, że to w końcu opublikuje. Ale oto jestem, a w wordzie mam otwarty epilog, który zamierzam napisać.
Zakończenie tej historii jest mi potrzebne, chyba. Tak myślę.
Mam nadzieję, że ktokolwiek to przeczyta.
Jeśli tak - dziękuję, że jesteś ze mną do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz