Z
początkiem czerwca przybyło długo wyczekiwane lato. Lasy znów wypełniły się
głośnym trelem, mnóstwem kwiatów i motyli. Na plażach pojawiły się rodziny z
dziećmi, które pomimo lodowatej wody bawiły się na brzegu. Lubiłam ich
obserwować ze szczytów klifów.
W
szkole czułam już atmosferę wakacji, nauczyciele nie zadawali tak wiele zadań
domowych i nie robili niezapowiedzianych kartkówek. My, przyszli absolwenci,
byliśmy bardziej zajęci organizacją zakończenia roku i balu niż nauką.
Cieszyłam się, że to już koniec. Marzyłam o studiach weterynaryjnych, odkąd
zrozumiałam, że nie mogę zostać wojowniczą księżniczką. Udzielił mi się także entuzjazm
Allison związany z dekorowaniem naszego małego mieszkanka w pobliżu
uniwersytetu.
Rodzice
Allie mieli odłożoną gotówkę specjalnie na zakup mieszkania dla niej, by
wynająć je, gdy już skończy studnia. Moja przyjaciółka od razu oświadczyła, że
wynajmie mi jeden pokój. Podczas długich przerw siadałyśmy na trawie i łapiąc
promienie słońca, ustalałyśmy kolor ścian. Byłyśmy świadome, że pewnie i tak
nie wyremontujemy go w całości, ale snucie planów było tak kuszące, że nie
mogłyśmy się oprzeć.
Hayden
nic nie przeczuwał. Nadal był tym samym kochanym chłopakiem, czasem ze zbyt
gorącą głową, ale starał się. Zabierał mnie na spacery i podwoził do szkoły.
Tym gorzej czułam się każdego dnia, gdy powoli dystansowałam się od niego. Z
każdym dniem, chciałam być dalej, by nasze zerwanie wydało się naturalne.
Nie
mogłam patrzeć na siebie w lustrze, bo widziałam w nim wyrachowaną dziewczynę,
która z premedytacją rani osobę, którą kochała.
Pewnej
niedzieli, gdy wróciliśmy z rodziną z kościoła, zadzwonił dzwonek do drzwi.
Spojrzałam zdzwiona na mamę, która przygotowywała obiad.
- Idź otwórz. Nie wiem kto to. –
Wzruszyła ramionami.
Otworzyłam
drzwi i spojrzałam w twarz mojego ojca, który uśmiechał się szeroko. Usłyszałam
kroki mamy za plecami.
- O co chodzi? – zapytałam,
uśmiechając się szeroko.
- Mamy dla ciebie prezent –
powiedziała mama, po czym zasłoniła mi oczy miękką apaszką. – Nie podglądaj…
- Nie mam jak – odparłam ze
śmiechem. – Nie widzę nawet, gdzie idę.
Tata
położył moją rękę na swoim ramieniu. Sprowadzili mnie z werandy i, gdy stanęłam
na twardym gruncie obrócił mną kilkakrotnie. Kompletnie straciłam orientację, w
którą stronę idziemy. Moje kapcie ślizgały się na trawie, ale rodzice zdawali
się nie zwracać na mnie, byli chyba bardziej podnieceni tym prezentem niż ja.
- Gotowa? – Głos taty był trochę
wyższy niż normalnie.
- Nie wiem – zaśmiałam się
nerwowo w odpowiedzi.
Mama
zdjęła mi apaszkę z oczy.
- Co to ma być? – zapytałam,
wskazując na nieduży granatowy samochód.
- Auto. Dla ciebie – uściśliła
mama.
Pisnęłam
z radości i objęłam ich mocno.
- Dziękuję! Jesteście wspaniali!
- Uznaliśmy, że gdy już
wyjedziesz na te studia to będziesz rzadko wracała ze względu na pociągi i tak
dalej. Teraz masz pretekst, żeby wracać częściej.
- Jejku, dziękuję!
Tata
wręczył mi kluczyki z brelokiem w kształcie podkowy.
- Ma hak z tyłu i na tyle duży
silnik, że uciągnie przyczepę z jednym koniem.
- Jest piękny.
Dotknęłam
z czułością dachu samochodu. Tata otworzył mi drzwi od strony kierowcy.
Siedzenie było wykonane z czarnego matowego materiału. Wnętrze także utrzymane
było w tym kolorze z dodatkiem jasnobrązowego drewna. Delikatna deska
rozdzielcza, srebrna gałka od zmiany biegów, eleganckie zegary.
- Niesamowity. Musiał sporo
kosztować…
- Nie jest nowy, ma pięć lat, ale
nie przyjechał dużo. Mamy nadzieję, że ci posłuży – powiedziała mama,
pochylając się do środka. – Chyba nie będziesz prowadziła w tych papciach?
Spojrzałam
na swoje stopy, już spoczywające na pedałach.
- Racja, pójdę się ubrać. Pojadę
od razu ruszyć Royala.
- Do zobaczenia córeczko,
szerokiej drogi.
***
Niedziela
była dla nas zawsze dniem wolnym. Rodzice wychowali nas w wierze katolickiej,
więc było to jeszcze ważniejsze dla mnie – rano wspólne śniadanie, msza w
kościele, później obiad i wspólny film. Tym bardziej starałam się, aby Royal
miał wolne niedziele. Nie trenowaliśmy w te dni, ale zazwyczaj jeździliśmy w
teren, czy pozwalałam mu luźno biegać po hali, gdy pogoda nie pozwalała nam na
wyjazd.
Zaparkowałam
auto przed stajnią i zauważyłam, że większość koni jest na pastwisku. David
także wyznawał zasadę wolnej niedzieli. Zauważyłam, że przed ich domem stoi
obcy samochód. Przebrałam buty w siodlarni i założyłam swoją nieśmiertelną czapkę
z daszkiem.
Royal
zauważył mnie z daleka, zarżał głośno na mój widok. Mimowolnie się
uśmiechnęłam. Nie musiałam go nawet wołać, by przyszedł. Gdy znalazłam się przy
bramce, ogier już na mnie czekał z postawionymi do przodu uszami. Jego
brązowo-ruda sierść błyszczała w słońcu jak złoto. W takich chwilach
rozumiałam, dlaczego ktoś określił go jako kasztana. Jednak, gdy zachodziło
słońce był prawdziwym gniadoszem.
- Chodź złoty chłopcze, idziemy
dzisiaj na spacer, co?
Zamruczał
coś w odpowiedzi, łasząc się do mojej ręki.
Pół
godziny później, wyjeżdżaliśmy na polną drogę, która prowadziła na klify.
Zazwyczaj jeździłam nią z Tristanem. Na wspomnienie chłopaka, poczułam
dźgnięcie tęsknoty. Poklepałam Royala po szyi i pochyliłam się, by podciągnąć
popręg. Skróciłam też strzemiona, by mieć lepsze oparcie, podczas galopów po
plaży. Kłusem pokonaliśmy długą łąkę, a wokół nas falowało morze traw.
Tristan
określił to kiedyś „morzem nad morzem” i miał rację, ginęliśmy w zieleni, a na
horyzoncie w promieniach słońca błyszczał srebrno-niebieski ocean. Zbliżyłam
się do krawędzi klifu i usłyszałam huk fal rozbijających się o skały. Tutaj
woda nigdy nie była spokojna, w pobliżu przepływały bardzo silne prądy, które
tuż przed główną plażą skręcały i znikały w odmętach Atlantyku.
Rodzice
taty pochodzili z Cape White, chodzili tu do szkoły i tutaj się w sobie
zakochali. Później przeprowadzili się do Bristolu, ale doskonali znali tutejszą
okolicę. Dziadek często brał mnie na plaże, nie tylko tą główną, ale też te
dzikie. Jednak zawsze przestrzegał mnie, żebym nie wchodziła głębiej niż do
kolan. Dopiero, gdy podrosłam, wyjaśnił mi dlaczego.
Gdy
miał siedemnaście lat jego koleżanka z klasy – zawodowa pływaczka, postanowiła
iść popływać i nigdy już nie wróciła. Wybrała inną plażę niż zwykle i gdy tylko
zanurkowała, prąd porwał ją i wyniósł daleko. Była to historia mrożąca krew w
żyłach, ale nigdy o tym nie zapomniałam. Towarzyszyła mi jako przestroga, gdy
zaczęłam chodzić na plażę bez dziadka.
Dotarliśmy
do zejścia na plażę. Wąska ścieżka schodziła łagodnie w dół, ale i tak trzeba
było być uważnym, by nie zbliżyć się do zdradliwej krawędzi. Royal znał tą
drogę i dziarsko szedł w stronę białego piasku. Czułam, że już się nie może
doczekać.
- Tylko mnie nie zgub i nie zabij
nas – mruknęłam.
Parsknął
tylko jakby mówił „nie pękaj!”.
Nie
pozostało mi nic innego jak wziąć się w garść i nie pękać.
Ostatni
raz podciągnęłam popręg i poprawiłam stopy w strzemionach. Ścisnęłam go
łydkami, a ogier wyskoczył do przodu, pociągając mnie za sobą. Stanęłam na
strzemionach, pochylając się nisko nad siedziskiem siodła. Angielska krew
burzyła się w Royalu, gdy przeszedł do pełnego galopu. Czułam jak mocno wyciąga
się do przodu, kryjąc krokiem ogromne połacie plaży. Jego głośny oddech był
ledwie słyszalny przez szum wiatru, który rozwiewał moje włosy i jego grzywę.
Spojrzałam na nasz cień, prześlizgujący się po plaży – długie nogi ogiera, mnie
na grzbiecie z rozwianymi włosami i ogon, ciągnący się za nami niczym flaga.
W
końcu Royal zwolnił i galopował powoli, wytracając impet. Puściłam obie wodze,
by móc poklepać jego szyję. Ogier przeszedł do kłusu i parsknął głośno.
Usiadłam w siodło, przechodząc do stępu. Odwróciłam się i spojrzałam, gdzie
kończy się plaża.
- No ładnie, trochę przegiąłeś –
powiedziałam ze śmiechem. – Miało być lekko i przyjemnie, Royal.
Nasza
galopada musiała trwać prawie kilometr, z lekkiej niedzielnej przebieżki,
zrobiło się prawie Belmond Stakes*. Royal uwielbiał treningi skokowe, ale
jeszcze bardziej kochał otwarte przestrzenie. Cieszyłam się, że czuł taką
radość, będąc nadal zniewolonym przez człowieka. Cieszyłam się, że uznał mnie
za przewodnika, towarzysza, a nie dyktatora.
Wracaliśmy
do stajni w promieniach słońca, które schodziło coraz niżej, jednak nadal
wisiało wysoko i ogrzewało nas. W lesie było przyjemnie chłodno, Royal stępował
żywo. Byłam pod wrażeniem ilości energii, która w nim drzemała. Był niezwykłym
koniem – może nie stworzonym do wielkiego sportu, nie do Grand Prix, ale z
ogromnym sercem i, chociaż na początku myślałam, że kiedyś się rozstaniemy,
żebym mogła iść do przodu, to teraz byłam przekonana, że nigdy go nie zostawię.
Rozsiodłałam
go i wykąpałam, po czym odprowadziłam do boksu. Black, który stał obok zarżał
radośnie na widok kolegi. Podeszłam do karego wałacha, podałam mu cukierka i
poklepałam po szyi.
- Chętnie też byś skorzystał z
takiego spaceru, co? – Koń trącał mnie pyskiem w poszukiwaniu kolejnych łakoci.
– Gdy przyjedzie Tristan to pojedziemy w czwórkę.
- Witaj Davina. – Odwróciłam
głowę w stronę głosu. David w towarzystwie nieznanego mi mężczyzny wszedł do
stajni i uśmiechnął się na powitanie. – Dobrze cię widzieć.
- Cześć, ciebie także. Davina Langdon
– powiedziałam do jego towarzysza, wyciągając rękę.
Uścisnął
ją mocnym uściskiem koniarza.
- Jason Pitt. Miło mi cię poznać
osobiście i gratuluję wygranej w Bostonie. Łapaliście za oko.
- Dziękuję.
- Jason jest właścicielem Maine
Hills Stable, przyjechał obejrzeć jakimi młodymi końmi dysponuję – wyjaśnij
David.
- Myślałam, że w Maine Hills
zajmujecie się źrebakami.
Mężczyzna
uśmiechnął się i podszedł do Royala. Obserwowałam go uważnie, gotowa
zareagować, gdyby mój koń wpadł na jakiś głupi pomysł. Ogier jednak z rezerwą
obwąchał przybysza i pozwolił mu się pogłaskać.
- Zajmujemy się nimi nadal, po
prostu szukam klaczy, która mogłaby zasilić naszą stajnię. – Jego oczy jednak
nie były skupione na mnie, a na Royalu. Przyglądał mu się badawczo, analizując
jego budowę. – Wspaniałe zwierzę, wielki duch.
- To prawda – potwierdził David,
opierając się o pusty boks naprzeciwko.
- Nie jest na sprzedaż.
Jason
Pitt tylko uśmiechnął się pod nosem.
- Tak myślałem. Czy jednak
mógłbym go zobaczyć w pełnej krasie?
Spojrzałam
szybko na Davida, który skinął luźno głową.
Z
haczyka wzięłam kantar, który szybko założyłam na głowę Royala i przypięłam do
niego krótką linkę. Wyprowadziłam ogiera na korytarz, gdzie padało na niego
więcej słońca.
Przyglądał
mu się w ciszy. Podszedł bliżej i dotknął jego łopatki, przesunął dłonią po
przedniej nodze, poklepał po mocnym zadzie.
- Ma licencję na krycie?
- Tak – odpowiedziałam. – Ale nie
krył, odkąd u mnie jest. Odsunęłam go od rozrodu dla naszego dobra i
bezpieczeństwa.
- Rozumiem – mruknął. –
Wspaniały, to doprawdy królewski diament.
- Bardzo mi miło.
Jason
spojrzał wreszcie na mnie i przeszył mnie swoimi ciemnymi oczami.
- Davino, mogę tak do ciebie
mówić? – Skinęłam głową. – Maine Hills Stable dysponuje wspaniałymi
klaczami-matkami, powiem szczerze, że taki ogier mógłby dać razem z nimi
wspaniałe potomstwo. Powinnaś to przemyśleć.
Spojrzałam
na Royala, widziałam kilka jego źrebaków. Były to maluchy, które dopiero
zaczynały pracę pod siodłem, ale niektóre naprawdę łapały za oko. Pitt nie
przesadzał mówiąc, że w jego stajni są dobre klacze. Były dobre, jeśli nie
najlepsze na wschodnim wybrzeżu.
- Ile to miałoby być klaczy?
Uśmiech
rozjaśnił twarz Jasona, był przekonany, że się zgodziłam. David spojrzał na
mnie z zainteresowaniem.
- Dwie, może trzy. Nie chciałbym,
żeby źrebaków było dużo. O ile będziecie mieli dobry sezon i wygracie jeszcze
kilka zawodów, w co wierzę, to jego potomstwo będzie w cenie. Ma dobrą głowę i
dobre ciało, mało jest takich ogierów.
- Wiem, że jest dobry, Jasonie –
powiedziałam z uśmiechem. – Nie musisz mnie o tym przekonywać. Co będę z tego
miała?
- Oprócz uczciwej zapłaty za
stanówkę? Wgląd w to jakie klacze zostaną wybrane. – Po mojej minie zrozumiał,
że to za mało. Strzelił kostkami, jak gdyby zastawiał się ile może mi dać. –
Prawo do pierwokupu źrebiąt.
- Z rabatem?
Mężczyźni
zaśmiali się głośno.
- Mówiłem ci, że z niej twarda
zawodniczka – powiedział David, klepiąc kolegę w ramię i podchodząc bliżej.
Puścił mi ukradkiem oko. – Idealna do tego sportu.
- Miałeś rację. To już zależy od
naszej dalszej współpracy.
- Davidzie, co o tym sądzisz?
Mój
trener podrapał się po szyi, jak zawsze, gdy nad czymś głęboko myślał. Royal
przestąpił nerwowo z nogi na nogę i oparł się łbem o moje ramię. Podrapałam go
po podgardlu.
- Myślę, że to mogłoby być
ciekawe. Nic na tym nie stracisz, a nawet zarobisz. A z Royalem sobie
poradzisz, macie wspaniałą więź, więc krótki skok w bok nie zamieni go w
potwora. Będziesz dla niego oparciem w tej burzy hormonów.
Miał
rację, oprócz radości, którą czułam na myśl o małych Royalach, zdawałam sobie
sprawę, że poziom jego testosteronu skoczy do góry i sytuacje z Bostonu mogą się
zdarzać częściej, dlatego odsunęliśmy go od rozrodu. Z drugiej strony, tyle
ogierów było czynnych w obu tych dziedzinach i nie zabijały wszystkich dookoła.
- Jestem zainteresowana, muszę
jednak porozmawiać z właścicielami konia. To do nich należy ostateczna decyzja.
Jason
Pitt podał uścisnął mi rękę.
- Oczywiście, rozumiem. Jednak
zależałoby mi, żeby sprawę załatwić szybko. Jeśli mają się pojawić źrebaki to
chciałbym, żeby urodziły się na wiosnę, tak jak inne z ich rocznika.
- Jasne. Dam ci odpowiedź do
końca tygodnia.
- Miło mi było cię poznać,
Davina. Powodzenia!
Uśmiechnęłam
się.
- Do
usłyszenia.
***
Wróciłam do domu wczesnym
wieczorem. Razem z dziewczynkami i rodzicami zjedliśmy wspólną kolację i po obejrzeniu
wiadomości, poszłam do góry. Zdążyłam tylko wejść do łazienki, gdzie związałam
włosy w koka, gdy zadzwonił mój telefon. Podeszłam do komody i spojrzałam na
ekran.
- Tak,
Allie?
- Jesteś
w domu? – Gdy potwierdziłam, dodała szybko: Otwórz wiadomość ode mnie.
- Już,
chwilka.
Z uchem nadal przyciśniętym do
aparatu, odpaliłam laptopa i czekałam na start systemu, stukając palcami w
blat.
- Allie,
czy coś się stało?
-
Jeszcze nie. Otworzyłaś już?
- Nie,
czekam aż załaduje mi się strona.
Gdy tylko pojawił się główny
interfejs, otworzyłam migającą ikonkę wiadomości. Zignorowałam tą od Haydena i
Tristana, od razu otwierając czat z Allison. Wysłała mi tylko link, kliknęłam w
niego.
W nowej karcie załadowało mi się
zdjęcie z zawodów w Bostonie. Syknęłam cicho, gdy je zobaczyłam. Przedstawiało
mnie i Tristana, moja dłoń lekko oplatała jego podbródek, jakbym szykowała się
do pocałunku. Stałam lekko na palcach, a moja pierś prawie dotykała jego.
Patrzył na mnie z głębokim uczuciem, wypisanym na twarzy, a jego spojrzenie
było niezwykle jasne. Staliśmy na
stajenny korytarzy, a jego wargi były lekko rozchylone. Doskonale pamiętałam,
co wtedy powiedział.
Cały kadr wypełniony był naszymi
sylwetkami.
- Po
syknięciu sądzę, że już wiesz, co to… - powiedziała grobowym tonem moja
przyjaciółka. – Chcesz mi coś powiedzieć?
- To nie
tak jak myślisz.
- Mam
nadzieję! – krzyknęła. Milczała chwilę, po czym wzięłam głęboki wdech. - Davina, słuchaj. Nie obchodzi mnie, co było.
Zdaję sobie sprawę, że zdjęcia są robione w różnych chwilach. Obchodzi mnie to,
że jeśli ja to znalazłam to i Hayden może to znaleźć… A to nie skończyłoby się
dobrze dla nikogo. To zdjęcie jest – przerwała, szukając odpowiedniego słowa -
bardzo dwuznaczne.
- Wiem
Allie, ale to naprawdę nie tak jak myślisz… - próbowałam wyjaśnić.
-
Davina. Cokolwiek to jest, nie rób tego więcej, proszę. Hayden cię kocha.
- Allie.
-
Zadzwoń lepiej do tej fotografki, to chyba twoja znajoma. Najlepiej będzie, gdy
to zdjęcie po prostu zniknie i zapomnimy, że kiedykolwiek istniało.
Kiwnęłam głową, a po moich
policzkach popłynęły łzy. Allison rozłączyła się bez słowa. Zanim jednak
wykręciłam numer do autorki fotografii, zapisałam zdjęcie.
Witajcie!
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał.
Mam ogromną nadzieję, że tak, ponieważ to prawdopodobnie ostatni rozdział "Upadku". Wiem, obiecałam, że opowiem Wam tę historię do końca i to zrobię, ale nie w tej formie.
Pojawiły się głosy, że brak mi lekkości pióra w tym opowiadaniu, że nie czujecie Daviny, że jest płaska. To prawda. Zgadzam się i przyjmuję to na klatę.
Powiem szczerze, męczy mnie narracja pierwszoosobowa, nie umiem jej poprowadzić odpowiednio, przez to też źle się czyta "Upadek". Nie o to chodzi w pisaniu. Blogowanie to swego rodzaju pisanie do szuflady, ale lubię, gdy moim czytelnikom podoba się to, co piszę.
Kolejna rzecz to taka, że na tą chwilę, czytając rozdział 14. nadal nie doszliśmy do punktu kulminacyjnego. Wyszło zbyt rozwlekle, a jednocześnie tak mało wątków zbudowałam.
Ale spokojnie, wrócę.
Po maturze na spokojnie mam zamiar napisać nowy "Upadek" będzie się opierał na tej samej koncepcji, co teraz, ale zyska nową narrację, trochę inaczej skonstruowaną fabułę.
Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do nauki i brać się do pracy.
Zostało mniej niż sto dni.
Kochani, przepraszam.
Raven
Wracam tu dopiero teraz, przepraszam. Pamiętam, że komentowałam ten rozdział, ale najprawdopodobniej nie opublikował się :( W każdym razie rozdział bardzo mi się podobał i idę czytać następne, tam już zacznę komentować ''normalnie'' haha.
OdpowiedzUsuńWeny!
BG