środa, 24 października 2018

Rozdział 25. Pogrzeb


                Pogrzeb Allison odbył się w piękny, lipcowy dzień. Słońce świeciło mocno, niebo było idealnie błękitne bez ani jednej chmury. Od strony oceanu wiała bryza, niosąc orzeźwiający zapach wody i soli. Ceremonia odbywała się w kaplicy na cmentarzu tuż za Cape White, z którego roztaczał piękny widok na wybrzeże, a z drugiej strony otoczony był przez stary las.

                Żałobników było mnóstwo. Rodzina, uczniowie, nauczyciele, znajomi bliżsi i dalsi, wszyscy chcieli oddać hołd Allie. Weszłam do kościoła jako jedna z ostatnich, nawet później niż moi rodzice. Nie potrafiłam wyjść z domu, nie chciałam jej żegnać. Ale nie dlatego, że się bałam, nie chciałam się pogodzić z tym, że jej nie ma. Allison powinna być wśród nas – żywych, nie wśród zmarłych.
                Na środku stała trumna z jasnego drewna, była otwarta. Zacisnęłam dłonie mocno na trzymanych przeze mnie kwiatach. Kolce róż wbiły mi się w skórę. Ciepła strużka krwi popłynęła po moim nadgarstku.
                Widziałam już martwą Allison, ale dziewczyna w kostnicy była mglistym wspomnieniem, bardziej zjawą niż człowiekiem z krwi i kości. Powoli ruszyłam do przodu. Ciało w trumnie było ubrane w czerwoną sukienkę, w dłonie splecione na brzuchu ktoś wsunął jej książeczkę do modlitwy i różaniec. Na palcu błyszczał pierścionek, nie pamiętałam, czy wcześniej Allie miała pomalowane paznokcie. Teraz pokrywał je jej ulubiony odcień granatu.
                Stanęłam tuż przy niej, ale nadal nie potrafiłam spojrzeć na jej twarz. Na pierś opadły jej włosy, skręcone w piękne loki – już nie były splątane i pokryte solą morką. Wysunęłam dłoń i nieśmiało dotknęłam ręki mojej przyjaciółki i poczułam jak bardzo jest lodowata. Z trudem zapanowałam nad sobą, żeby nie cofnąć się i nie wybiec z kościoła.
                Allison miała zamknięte oczy, ale usta lekko rozchylone. Nadal była piękna, jej skóra była biała i czysta jak kartka papieru. Pochyliłam się nad nią i przycisnęłam wargi do zimnego czoła dziewczyny.
                - Tak bardzo za tobą tęsknię – wyszeptałam.
                Otarłam łzy wierzchem dłoni i jeszcze raz pogładziłam jej nienaturalnie gładką skórę. Dopiero wtedy zauważyłam, że została pokryta warstwą makijażu, który ukrył siność jej skóry. Lilie obok tuszowały charakterystyczny zapach, unoszący się wokół niej.
                Z trudem dotarłam do ławki, w której siedzieli moi rodzice. Dopiero wtedy spojrzałam na swoją dłoń i poczułam mrowienie w miejscu, gdzie wbił się kolec. Zacisnęłam ją mocno w pięść, ignorując ból.
                Nie powiedziałam Tristanowi o pogrzebie, nie pytał. Nie wiedziałam, czy będzie. To było bez znaczenia, nie mógłby stanąć obok mnie. Cape White to małe miasteczko, nic się tu nie ukryje. Wiedziałam, co ludzie o mnie mówią, czułam na sobie ich pogardliwe spojrzenia, nie tylko wśród kolegów ze szkoły, ale także wśród starszych.
                Byłam dziewczyną, która miała romans z bratem swojego chłopaka. Dziewczyną, która zgubiła swoją przyjaciółkę. Przyjaciółkę, która zginęła tej samej nocy.
                Byłam pewna, że przynajmniej dla części ludzi byłam współwinna. Dla siebie byłam.
                Msza była piękna, śpiewał chór kościelny wspierany przez szkolny zespół, przemawiało kilka osób: ojciec Allie, jej chrzestna, koleżanka z drużyny i nauczyciel literatury. Poproszono i mnie, ale odmówiłam. Nie potrafiłam mówić o niej, brakowało mi słów.
                W końcu trumnę zamknięto i kaplicę opuścił orszak pogrzebowy. Mama Allie płakała tak rozpaczliwie, że ledwie utrzymywała się na nogach, opierała się na ramieniu męża, a z drugiej strony trzymała się ręki mojej mamy. Szłam za nimi, nie widząc nic oprócz róż w moich rękach.
                Nad wykopanym grobem kapłan odmówił ostatnie modlitwy. Jedna z cheerleaderek podeszła do trumny i położyła na jej wieku komplet pomponów. Szkolna orkiestra zaczęła grać marsz żałobny z „Sonaty b-moll” Chopina, a ciało Allie powoli zostało opuszczone do grobu. Podeszłam do niego i stanęłam na jego skraju. Wyciągnęłam przed siebie kwiaty i wypuściłam je z rąk. Słyszałam, jak lecą i lądują z cichym, głuchym dźwiękiem na trumnie.
                Wydałam z siebie cichy jęk, który im dłużej trwał tym głośniejszy się stawał. Ból, który przeszył moje serce był mocniejszy niż cokolwiek, co wcześniej czułam. Myślałam, że wiem, że Allison nie żyje, ale dotarło to do mnie dopiero w tamtej chwili, gdy białe róże spadły na trumnę. Świadomość tego uderzyła we mnie, rozbijając mi serce na drobne kawałki.
                Przycisnęłam dłonie do twarzy, starając się chociaż trochę odciąć od otaczającej mnie chmary ludzi. Żałobnicy podchodzili, żeby złożyć kwiaty. Dotykali moich ramion, poklepywali po plecach, składając kondolencje. Miałam ochotę biec, uciec od nich jak najdalej, a jednocześnie miałam wrażenie, że w moich nogach nie ma ani trochę siły.
                Nagle dotknął mnie ktoś inny, poczułam znany zapach perfum i lekko rozchyliłam palce, by sprawdzić, czy mój umysł nie płata mi figlów.
                Promienie słoneczne tańczyły na włosach Haydena teraz prawie złotych. Miał oczy pełne łez, a skórę pod oczami posiniałą. Drżała mu warga, jak zawsze gdy był zdenerwowany. Pchana impulsem objęłam go i mocno przytuliłam. Nie spodziewał się tego i niezdarnie oplótł mnie ramionami w talii.
                - Davina, ja…
                - Nic nie mów, w porządku – uciszyłam go. Mimo wszystko jego obecność była kojąca, on także stracił kogoś bliskiego, dzieliliśmy wspólny ból. Czułam jego bicie serca, szybkie i niespokojne.
                Nagle odsunął się ode mnie gwałtownie, ludzi wokół nas było mniej. Właściwie zostali już tylko moi rodzice i Allie oraz jej dalsza rodzina. Moja mama z niepokojem wypisanym na twarzy spoglądała na punkt za moimi plecami. Odwróciłam się i popatrzyłam w tę samą stronę.
                Tristan przyglądał mi się pustym wzrokiem, znów miał na twarzy idealną maskę, przez którą nie przebijały żadne uczucia. Był mistrzem w odczytywaniu emocji innych, a jednocześnie –  głębokim skrywaniu własnych.
                Hayden wyszarpnął swoją rękę z mojego uścisku, nawet nie zauważyłam, że go trzymam. Chrząknął i odszedł szybko, zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć. Ruszyłam w kierunku Tristana, a moje obcasy wbijały się w trawę. Chłopak nie ruszył się, ale maska na jego twarzy pękła – był zdezorientowany i zdenerwowany, zresztą ja również.
                Zarzuciłam mu ramiona na szyję i wtuliłam twarz w klapę jego marynarki. Czułam się dziwnie będąc tak blisko niego, a jednocześnie czując w nim wahanie, jakby nie wiedział, czy także powinien mnie objąć. W końcu po niesamowicie długiej chwili oczekiwania, poczułam jak jego ręce zaciskają się wokół mojej talii. Tak samo jak przed chwilą obejmował mnie Hayden.
                Jednak w tym uścisku było coś więcej, niesamowita tęsknota, którą odczuwałam w głębi serca na chwilę zniknęła i ciężar w mojej piersi stał się odrobinę lżejszy.  Obróciłam głowę i pocałowałam go lekko w szyję, pod moimi wargami czułam pulsowanie jego tętna.
                - Tak bardzo tęskniłam – wyszeptałam, pocierając ustami o jego skórę. – Tak się cieszę, że jesteś.
                Westchnął, po czym lekko się rozluźnił.
                - Żałuję, że od początku nie byłem obok – powiedział, ukrywając twarz w moich włosach. – Nie wiem, jak się zachować, gdy obok jest tyle osób. Nie chcę, żeby cię oceniali…
                Odsunęłam się lekko. Miał rację, dopiero teraz poczułam na sobie wzrok osób, zgromadzonych na cmentarzu. Pokiwałam lekko głową, ale splotłam nasze palce razem.
                - Dziękuję – wyszeptałam. Pociągnęłam go lekko za sobą.
                - Państwo Cooper, tak bardzo mi przykro z powodu waszej straty – powiedział Tristan, gdy złożył kwiaty na grobie Allie.
                - Dziękujemy, Tristanie. – Pan Cooper uścisnął jego dłoń. – Hayden tak szybko odszedł, chyba nie dołączy do nas na stypie, ale może ty…
                - Oczywiście, dziękuję.
                Spojrzałam na moich rodziców, którzy trzymali za ręce moje siostry. Nora i Clary skupiły na mnie wzrok, nie rozumiały jeszcze tego wszystkiego do końca – to był ich pierwszy pogrzeb. Mimo ich ogromnej dojrzałości nie zniosły tego zbyt dobrze, były bardzo zżyte z Allison. Do tego zamieszanie z Haydenem, którego też lubiły, a który nawet na nie nie spojrzał. Widziałam, że na policzkach Clary błyszczały łzy.
                Puściłam dłoń Tristana i wzięłam siostrę na ręce. Położyła głowę w zagłębieniu mojej szyi. Pogłaskałam ją po plecach, wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że dziewczynki też to przeżywają, na swój sposób, ale jednak bardzo.
                - Będę za nią bardzo tęsknić – powiedziała cicho, gdy szliśmy w stronę parkingu. – Ale Allie jest teraz u Pana Boga, kiedyś się spotkamy.
                Poczułam, jak w gardle staje mi ciężka kula. Zamrugałam, by odzyskać ostrość widzenia.
                - Tak, Clary. Kiedyś się spotkamy.
                Tristan, który szedł blisko i dokładnie słyszał słowa mojej siostry, objął mnie ramieniem i mocno uścisnął. Spojrzałam na niego, jego profil odcinał się od jasnej tarczy słońca, ale nie miałam wątpliwości. Po jego policzku spływała łza.




Hej,
Wybaczcie, że rozdział taki krótki, ale gdyby był dłuższy to byłby za długi XD
Następny będzie dłuższy - obiecuję.
Postaram się wrzucać rozdziały raz na miesiąc. Mam nadzieję, że uda mi się to pogodzić ze studiami.

Rozdział bez zabetowania - także wiem, że mogą być błędy, ale moja kochana Beta ma w tym roku Maturę! :o Kiedy Ty się Kasiu tak bardzo postarzałaś... Także trzymajcie za nią mocno kciuki, bo bestia jest cholernie zdolna, ale wsparcie zawsze jest miło widziane.

Dziękuję Wam bardzo za komentarze, bardzo, ale to bardzo dodają mi skrzydeł!
Do następnego!
Wasza,
Raven

1 komentarz:

  1. Gdyby udało ci się wrzucać raz na miesiąc, byłabym niezmiernie szczęśliwa. Pomimo tego, że rozdział był o pogrzebie to i tak był piękny i szybko się go czytało. Nic tylko dobra robota.
    Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń