niedziela, 29 grudnia 2019

Rozdział 26. Zapomnienie


                Myślałam, że po pogrzebie będzie mi łatwiej. 
                Nie miałam pojęcia, jak bardzo się myliłam. Każda minuta, w której wiedziałam, że morderca mojej przyjaciółki gdzieś jest, nieuchwytny i nieznany, była jak cios prosto w serce. Mówią, że czas leczy rany, ale w moim przypadku każdy kolejny wschód słońca sypał sól na wyrwę, jaką pozostawiła Allie, uniemożliwiając jej gojenie.
                Sprawę pogarszał fakt, że Tristan znów musiał wyjechać do Bostonu. Próbowałam się cieszyć jego szczęściem i chociaż udawać, że daję sobie radę bez niego, ale prawdą było, że nie dawałam. Był ostatnią osobą, która dawała mi siły, by jakoś się trzymać.
                Hayden nie próbował nawiązać kontaktu, chwila słabości na pogrzebie rozpaliła we mnie nikłą nadzieję, że moglibyśmy być chociaż przyjaciółmi, jednak nic na to nie wskazywało, żeby tak się mogło zdarzyć. Nate także mnie unikał, krótko po pogrzebie wyjechał z miasta. Nie całe dwa tygodnie później jego rodzice także opuścili Cape White – mieli dosyć wytykania palcami na ulicy i krzywych spojrzeń mieszkańców.
                Nawet nie zauważyłam, że lipiec zbliża się ku końcowi, co oznaczało, że od morderstwa Allison minęły już cztery tygodnie. Na ulicach już nie widywałam nekrologów Allie, zasłoniły je inne ogłoszenia. Miasto powoli zapominało o mojej przyjaciółce, czas nieubłagalnie szedł do przodu i każdy wracał do swojego życia. W głębi serca zazdrościłam tym ludziom, tego że nie cierpią, że ich żałoba była tak krótka.
                Wiedziałam, że zaznam spokoju, dopiero gdy morderca zostanie ujęty.
                Jednocześnie byłam przerażona, że nigdy do tego nie dojdzie. Że nigdy nie doczekam domknięcia. głębi serca zazdrościłam tym ludziom, tego że nie cierpią, że ich żałoba była tak krótka.
 ***
                Było ciepłe wtorkowe popołudnie, wróciłam właśnie do domu po całym dniu pracy w stajni. Spojrzałam na zegar w samochodzie i z zadowoleniem stwierdziłam, że spóźniłam się na obiad. Unikałam wspólnych posiłków, by nie dać moim rodzicom okazji do sugerowania mi wizyty u terapeuty.
                Zaparkowałam auto na podjeździe i powoli ruszyłam w stronę domu. Słyszałam śmiech dziewczynek, które bawiły się na huśtawce. Zostawiłam buty w korytarzu, po czym na boso weszłam do kuchni. Przez okno widziałam, jak moje siostry są huśtane przez tatę, a ich rude włosy powiewają na wietrze. Były roześmiane i beztroskie.
                Nałożyłam sobie obiad na talerz i nie przejmując się jego podgrzewaniem, ruszyłam schodami na górę.
                - Davina, poczekaj. – Usłyszałam głos matki, gdy byłam już prawie na piętrze. – Rzuciłam pod nosem krótkie przekleństwo. – Musimy porozmawiać.
                Mama obserwowała mnie z parteru, a jej brew zniknęła pod miedzianą grzywką, w której czaiły się pierwsze siwe włosy. Westchnęłam i powoli poszłam do kuchni. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść. Kobieta patrzyła na mnie przez chwilę bez słowa, jej spojrzenie było ciężkie i nie pozwalało mi się skupić na jedzeniu.      
                W końcu nie wytrzymałam, odłożyłam sztućce, po czym odsunęłam talerz od siebie. Splotłam dłonie i spojrzałam prosto na matkę.
                - No dobrze, o czym chcesz porozmawiać?
                - Tak nie może być dłużej, Dove – powiedziała, łagodniejszym tonem niż się spodziewałam. – Nie chcesz rozmawiać z nami, rozumiem. Nie chcesz rozmawiać z nikim z rodziny, to też rozumiem. Odmawiasz spotkania z terapeutą, to też… Jestem w stanie zrozumieć. Ale nie mogę, po prostu nie mogę patrzeć na to, jak się wykańczasz….
                - Mamo… - Dotknęłam jej przedramienia, ujęła moją dłoń i mocno uścisnęła.
                - Oboje z tatą uważamy, że pobyt tutaj ci nie służy. Myśleliśmy na początku, że stajnia i konie ci pomogą, ale jest tak samo źle, jeśli nie gorzej.
                - Co masz na myśli? – Powiedziałam, już chłodniej. Lekko się odsunęłam, ale matka nadal trzymała mnie za rękę.
                - Izolujesz się od wszystkich, wiemy, że wzięłaś na siebie dodatkowe obowiązki i nie chcesz ich oddać, że prawie z nikim nie rozmawiasz. Jeździsz w tereny, trenujesz samotnie, nikt właściwie cię nie widuję całymi dniami. Po powrocie do domu znikasz u siebie i nawet nie spędzasz czasu z Clary i Norą.
                Opuściłam głowę. Moja mama doskonale przeprowadziła wywiad i postawiła trafne obserwacje, dokładnie to robiłam od miesiąca. Unikałam wszystkich, nawet Tristana, próbując poradzić sobie z bólem. Nawet nie byłam pewna, czy próbuję sobie z nim radzić, był najlepszym dowodem na to, że Allie była moją prawdziwą przyjaciółką, że była człowiekiem z krwi i kości.
                - Skonsultowałam się z doktorem Jenkinsem i uważa, że powinnaś opuścić Cape White.
                - Rozmawiałaś o mnie z psychiatrą?!
                Wzruszyła ramionami, na chwilę spuszczając ze mnie wzrok.
                - Davina, nie dałaś nam wyboru. Twój ojciec także tak uważa.
                Prychnęłam.
                - Czyli co? Mam się spakować i wyjechać? Po co? Jaki to ma sens?
                - Doktor Jenkins uważa… - Widząc moją minę, przerwała na chwilę, jakby nie wiedziała, jak wyartykułować kolejne słowa. – Że powinnaś jechać w miejsce, które nie będzie przesycone wspomnieniami o Allie, że pomoże ci się to zdystansować.
                Tępy ból rozszedł się po mojej czaszce, kumulując się między brwiami. Wolną ręką ucisnęłam nasadę nosa, próbując go jakoś złagodzić. Dystans od Allison był ostatnią rzeczą, której chciałam. Doskonale wiedziałam, że czas działa na moją niekorzyść i każda sekunda powoduje, że mój mózg ogranicza liczbę wspomnień. Chciałam je odświeżać, raz po raz tak aby jak najmniej zapomnieć.
                To co proponowała moja mama, było dokładnie tym, czego się bałam.
                - Nie.
                - Słucham? – Milczałam tak długo, że moja mama zapadła się we własne myśli.
                - Nie ma takiej opcji, nie chcę się dystansować.
                - Wiem, że się boisz, skarbie. Dokładnie wiem, czego się boisz… Ale tak tego nie rozwiążesz.
                Przewróciłam oczami.
                - Niby skąd wiesz, czego się boję?
                Uśmiechnęła się smutno i wstała, by usiąść obok mnie. Oparła czoło o moje czoło i lekko potarła mój nos czubkiem swojego.
                - Urodziłam cię, Dove. Przez dziewięć miesięcy byłaś pod moim sercem, znam cię lepiej niż myślisz. Wiem, że boisz się, że o niej zapomnisz. To niemożliwe, ale niemożliwe też jest zachowanie każdego, najdrobniejszego szczegółu Allie. – Skrzywiłam się lekko. – Musisz żyć dalej, nie możesz odejść razem z nią – dodała, łamiącym się głosem.
                Spojrzałam w jej zielone oczy, teraz wypełnione łzami. Objęłam ją za szyję i mocno przytuliłam. Gdzieś z tyłu głowy, usłyszałam cichy głos rozsądku. Tak samo jak moja mama doskonale znała mnie i czytała we mnie, jak w otwartej księdze, ja również potrafiłam całkiem nieźle odczytywać jej myśli. Doskonale wiedziałam, czego się obawia.
                - No dobrze. Skoro tego chcesz.
                - Zgadasz się? – Moja mama natychmiast się ożywiła. – Zadzwonię do dziadków, możesz złapać wieczorny autobus.
                - Na moich warunkach – sprecyzowałam, na co kobieta zmrużyła lekko oczy. – Wracam pod koniec tygodnia, nie mogę sobie pozwolić na dłuższą przerwę w pracy z Royalem, w sierpniu wracamy do startów. I nie, nie pojadę do dziadków. – Jessica Langdon wyprostowała się i spojrzała na mnie z rezerwą. Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że żałuje mojej zgody. – Jeśli mam już gdzieś wyjechać, to pojadę do Bostonu – dodałam tonem, który miałam nadzieję, że zniechęcił ją do jakiekolwiek sprzeciwu.
***
                Godzinę później byłam już spakowana, wykąpana i gotowa do drogi. Wrzuciłam kabinówkę do bagażnika i spojrzałam na moją rodzinę, stojącą na podjeździe. Tata obejmował mamę, która trzymała za rękę Clary. Nora trzymała się lekko z boku, nie chcąc się ze mną żegnać – była na mnie zła. Zupełnie się jej nie dziwiłam, przez ostatnie tygodnie okazałam się być beznadziejną siostrą.
Podeszłam do niej i przykucnęłam. Splotła ramiona na piersi i odwróciła wzrok. Delikatnie położyłam dłoń na policzku dziewczynki.
- Bardzo cię kocham, wiesz o tym?
- To dlaczego sobie jedziesz? – Odbiła piłeczkę, świdrując mnie spojrzeniem brązowych oczu. Dużo bardziej była podobna z charakteru do mnie niż Clary.
Mogłam zrzucić winę na rodziców, ale wtedy Nora niepotrzebnie denerwowała by się na nich. Byłam na nich zła, że zmusili mnie, żebym wyjechała, ale rozsądek podpowiadał mi, że mogę na tym tylko skorzystać.
Przytuliłam mocno siostrę i wyszeptałam:
- Żebym mogła wrócić, jako lepsza siostra.
- Przecież jesteś najlepsza – odszepnęła.
Pocałowałam jej czoło i uśmiechnęłam się lekko. Chciałam być lepszą siostrą.
Clary podbiegła do mnie i wpadła mi w ramiona. Pożegnałyśmy się szybko, zanim pożegnanie stałoby się nieznośnie ciężkie.
***
Zaparkowałam samochód przy krawężniku w pobliżu kamienicy Tristana, po raz kolejny wykręciłam jego numer i czekałam. Nie odbierał. Westchnęłam ciężko i wysiadłam. Czasami mu się zdarzało zostawić gdzieś telefon i zapomnieć o jego istnieniu. Powoli się do tego przyzwyczajałam i nie wpadałam już w panikę, za każdym razem, gdy nie oddzwonił po dziesięciu minutach.
Wzięłam walizkę i ruszyłam powolnym krokiem w stronę drzwi wejściowych. Ostatnie promienie słońca padały na moją twarz, przyjemnie ją ogrzewając. Światło odbijało się od moich włosów barwiąc je na ogniście rudy odcień.
Weszłam do cichego korytarza i wspięłam się po lekko krzywych stopniach na trzecie piętro. Zapukałam do drzwi mieszkania, ale nie usłyszałam żadnego ruchu po drugiej stronie. Przewróciłam oczami i rozejrzałam się w poszukiwaniu zapasowego klucza. Znalazłam go po chwili, wsuniętego w dziurę w wycieraczce.
Zostawiłam buty przy drzwiach i po raz kolejny wykręciłam numer Tristana. Po chwili usłyszałam wibrację telefonu. Puściłam rączkę walizki, po czym przeszłam do pokoju, który pełnił funkcję salonu i gabinetu. Odgarnęłam kilka kartek zapisanych nutami, tekstami piosenek, ale także reakcjami chemicznymi, a moim oczom ukazał się telefon mojego chłopaka.
Z westchnieniem rozłączyłam połączenie i opadłam na kanapę. Rozejrzałam się po mieszkaniu, niewiele się zmieniło od mojej ostatniej wizyty, może panował trochę większy nieporządek. Stół zarzucony był papierami i kubkami po kawie, gdzieniegdzie walały się także kostki do gitary i zapasowe struny.
Tristan wcale nie miał łatwego okresu – ogromne wyróżnienie jakim była propozycja współpracy z wytwórnią, wiązało się z jeszcze większą ilością pracy, której mu nie brakowało. Miał wiele zaliczeń na uczelni, które chciał zaliczyć wcześniej, by już w semestrze zimowym zakończyć swoją edukację.
Nigdy nie powiedział mi, czy studiowanie chemii było jego marzeniem, czy zrobił to, aby zadowolić ojca, że gdyby mu nie wyszło z muzyką, to ma pewny zawód. Wiedziałam jednak, że czymkolwiek by się nie parał musiał to robić na sto procent, nie uznawał półśrodków.
Nie mogłam długo siedzieć w bezczynności, nawet mimo wielkiej odległości jaka dzieliła mnie od Cape White, mój bagaż nadal bardzo blisko i szybko czarne myśli zaczęły kiełkować w mojej głowie. Włączyłam głośno radio, starając się zagłuszyć nim własne przemyślenia. Okazało się, że w urządzeniu znajdywała się płyta demo The Greyness.
Głos Tristana wbił się w moje bębenki tak mocno, że poczułam dreszcz przebiegający mi w dół kręgosłupa. Przez chwilę siedziałam z zamkniętymi oczami, wyobrażając sobie, że siedzi tuż koło mnie. Niektóre melodie rozpoznawałam, chłopak musiał je przy mnie nucić lub grać, ale nigdy nie słyszałam ich tekstów.
Płyta była bardzo osobista, wiedziałam, że większość tekstów napisał Tristan, ale nie spodziewałam się, że w tak wielu odnajdę nasze wspólne przeżycia, czy odczucia. Wreszcie mogłam zagłębić się w jego myśli i emocje, które czuł od momentu, gdy mnie spotkał tamtego kwietniowego wieczoru, przez naszą rosnącą fascynację, aż po moment, w którym zrozumiał, że nie umiem zrezygnować z Haydena.
Nagle zapadła cisza. Zamrugałam kilka razy, aby pozbyć się mgły, którą zaszły moje oczy. Potarłam twarz i ruszyłam w stronę drzwi. Szybko przeniosłam walizkę do niewielkiej sypialni i wzięłam ze sobą kosmetyczkę. Wtedy też zauważyłam, że w pośpiechu nie spakowałam piżamy. Uśmiechnęłam się lekko, ciesząc się, że mam powód, by podkraść Tristanowi T-Shirt.
Szybko umyłam zęby i przebrałam się w szarą koszulkę, która sięgnęła mi do połowy uda. Zamknęłam drzwi na klucz, po czym wsunęłam się pod kołdrę. Nie zasłoniłam zasłon więc w pokoju panował półmrok, dzięki wpadającemu światłu latarni z ulicy. Do moich uszu dobiegał głos ludzi, którzy kręcili się wśród nocy oraz przejeżdżających samochodów.
Leżałam na boku, przyglądając się wskazówką budzika, stojącego na stoliku nocnym. Co sześćdziesiąt sekund wskazówka opadała lekko, a po półgodzinny zaczęła mozolną wspinaczkę, ku pełnej godzinie. Jednak tego już nie zobaczyłam, moje powieki stały się ciężkie i odpłynęłam w sen.




Jezu, cześć ktokowiek tu pozostał.
Jestem beznadziejna wiem, ale ta historia nie daje mi spać i muszę ją dokończyć.
Mam nadzieję, że chociaż trochę jest dobry ten rozdział.
Obiecuje, że 2-3 rozdziały i to się skończy.

2 komentarze:

  1. Pozostał i już tracił nadzieję! Ale wreszcie się doczekałam. Dobry rozdział, ale beta go chyba nie widziała?;D Po 6 akapicie coś się rozjeżdża w zdaniach. Mam nadzieję, że na następne nie dasz tak długo czekać!

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo przyjemnie się czyta, niech tworzy Pani dalej :D

    OdpowiedzUsuń