Ponad rok później.
Głośna rockowa muzyka dotarła do moich uszu dużo
wcześniej, nim przeszłam przez próg pubu.
Niezbyt
miałam ochotę tu być.
Ale
piątkowy wieczór, puste mieszkanie w akademiku i wizja samotnego gapienia się w
okno była zbyt kuszcząca, dlatego moja współlokatorka – Cristina zmusiła mnie
do opuszczenia mojej strefy komfortu, obiecując mi dwie kolejki.
Dla
mnie bomba – takie znieczulenie też mogło być.
Weszłam
do dusznego baru i zrzuciłam skórzaną kurtkę. Usiadłam na stołku przy kontuarze
i rozejrzałam się w poszukiwaniu koleżanki. Nie zauważyła mnie do tej pory,
siedziała na drugim końcu flirtując intensywnie z dziewczyną o długich, blond
włosach i jasnych oczach.
Dobrze
dla niej.
Zanim
zdążyłam zamówić podszedł do mnie barman z przeźroczystym drinkiem w ręce.
-
Wódka soda od tamtego chłopaka. – Wskazał na może i przystojnego bruneta,
siedzącego w pobliżu i uśmiechającego się do mnie znad kufla piwa.
Zaklęłam
w duchu. Jedyne czego potrzebowałam, to kolejny amant, który będzie próbował
mnie poderwać. Nie byłam w nastroju na gadki szmatki, ogólnie nie interesowały
mnie romanse. Jedynie przelotna fizyczność.
To
była jedyna potrzeba jaką odczuwałam, żeby chociaż na chwilę oddać się temu
prymitywnemu, zwierzęcemu pragnieniu i zapomnieć. Zapomnieć o tym wszystkim co
było.
Mimo
to, wypiłam drinka jednym haustem, a gorąc rozlał mi się po żołądku.
Uśmiechnęłam
się i skinęłam głową, mając nadzieję, że moje zachowanie dały jasno do
zrozumienia, że nie jestem zainteresowana.
-
Jestem Jeremy – powiedział, stając przy mnie i pochylając się, żeby przekrzyczeć
hałas.
Pachniał
dezodorantem axe i intensywną wodą kolońską.
-
Arya – skłamałam gładko.
Było
to jedno z tych kłamstw, które przychodziło mi gładko. Wymyśliłam je tuż po
tym, jak zrezygnowałam z weterynarii i przeniosłam się na wydział
humanistyczny, by studiować psychologię. Kłamstwa dotyczyły także mojego
pochodzenia, nigdy nie przyznawałam się, że mieszkałam w Cape White, Maine.
Najczęściej nie podawałam dokładnie w ogóle mojego pochodzenia.
Nawet
Cristina nie miała pojęcia kim jestem i dlaczego się ukrywam, wiedziała tylko,
że moje prawdziwe imię to Davina. Zanim zamieszkałyśmy razem sprawa Allie
ucichła i liczyłam, że ludzie zapomną o mojej twarzy obok jej na zdjęciach,
które były w mediach ogólnokrajowych.
Jednak
już na pierwszym zjeździe drużyny jeździeckiej poczułam jak gorzko się myliłam.
Szepty, ukradkowe spojrzenia, rozmowy, które milkły w moim towarzystwie. To
było za dużo. Zrezygnowałam ze stypednium sportowego, z kierunku studiów i
skorzystałam z otwartej furtki, którą zaproponował mi uniwersytet. Royal dzięki
temu zamieszkał półgodziny drogi od Bostonu i miał całe dnie zapewnione na
padoku, zamiast w ciasnej stajni w mieście. Rzadko na niego wsiadałam, a już na
pewno nie trenowaliśmy sportowo.
Chyba
mu ten układ odpowiadał.
-
Hej, pytałem co tu robisz. – Chłopak nie odpuszczał, a koło jego ręki opartej
na blacie pojawił się kolejny drink.
-
Czekam na znajomą. – Po raz kolejny wbiłam spojrzenie w Cristinę, licząc, że w
końcu poczuje na karku mój wzrok. Dziewczyna odwróciła się i jej migdałowe oczy
przesunęły się po tłumie, by spocząć na mojej twarzy. – O, tam jest. Cristina!
Mój
towarzysz spojrzał na dziewczynę i westchnął ciężko. Cristina podbiegła do mnie
piszcząc.
-
Przyszłaś! Ale super, ale się będziemy bawić, czuję, że to będzie super noc –
wykrzyczała mi do ucha na jednym oddechu.
Zaśmiałam
się szczerze. Było coś w tej dziewczynie prawdziwego, jej radość, jej
serdeczność. Nie dało się jej nie lubić, a uwierzcie mi, że próbowałam. Ale nie
pozwoliła mi, za każdym razem, gdy popadałam w swój mrok wyciągała mnie z niego
za uszy.
Nie
rozumiałam czemu, ale w głębi duszy byłam bardzo szczęśliwa.
-
Obiecałaś mi świetny koncert, więc oto jestem. Ale mam nadzieję, że pamiętasz,
jak bardzo jestem wymagająca…
Moją
wypowiedź przerwał mi ryk tłumu pod sceną. Na chwilę muzyka przycichła, tylko
po to, by po kilku sekundach wybrzmieć ponownie. Perkusista wybijał rytm, do
którego dopasowywały się dwie gitary i bas – wszystko układało się w naprawdę
ciekawą kakofonię dźwięków.
Bezwiednie
zaczęłam uderzać palcami w drewno.
-
Wrócę do swoich znajomych – krzyknął mi do ucha chłopak, już nie byłam pewna
jego imienia John, Jack? – Jeśli będziesz miała ochotę, to poszukaj mnie.
Jego
wargi musnęły mój płatek ucha, a ja zdusiłam w sobie drżenie. Uśmiechnął się i
rzucił mi przelotne spojrzenie, przygryzając usta. Pewnie myślał, że na to
lecę. Niedoczekanie.
Cristina
zamówiła w tym czasie kolejkę szotów i wcisnęła mi jednego do ręki. Stuknęłyśmy
się szkłem i opróżniłyśmy zawartość na raz.
I
wtedy usłyszałam głos.
Alkohol
stanął mi w przełyku, a ja zaczęłam kaszleć.
Cristina
zaśmiała się.
-
Co nie weszło?
-
Osz, kurwa – wychrypiałam po chwili. Dziewczyna zaśmiała się ponownie.
Nie
miałam odwagi spojrzeć na scenę, nie po tym wszystkim. Odwróciłam się do
kontuaru i skinęłam na barmana. Oparłam dłonie na pięściach, wciskając je mocno
w oczodoły, aż zaczęłam widzieć kolorowe światła.
-
Arya, co jest? – Cristina położyła mi rękę na ramieniu. – Hej, jak chcesz
możemy stąd iść i zabawić się u nas.
-
Nie, jest w porządku. Po prostu nie weszło, tak jak mówisz. – Wypiłam szybko
drugi kieliszek. – Poza tym panna Targaryen chyba mi nie wybaczy, jeśli zepsuję
jej randkę.
Faktycznie
białowłosa piękność przypominała mi mocno Daenerys i posyłała mi właśnie
lodowate spojrzenie, jakbym zabiła jej smoka. Uśmiechnęłam się do niej i
pokiwałam. Uniosła jedną brew w odpowiedzi.
Popchnęłam
Cristinę w jej kierunku.
-
Idź, idź. Posiedzę tu i posłucham. A jak randka się nie uda, to dam Ci powód,
żebyś się zmyła.
Moja
współlokatorka uśmiechnęła się do mnie i ruszyła w stronę swojej towarzyszki.
Pochyliłam
się nisko nad blatem i starałam się nie rozumieć słów, które wbijały mi się w
czaszkę.
Agresywna
muzyka niosła teksty, których nie chciałam słuchać, ale równocześnie byłam jak
zaczarowana – nie mogłam przestać.
***
Pot
spływał mi z czoła, przyklejając włosy do skóry. Odgarnąłem je powolnym ruchem,
nie przestając śpiewać. Tłum szalał pod sceną wykrzykując tekst piosenki. Powoli
przesunąłem oczami po twarzach zebranych pod i dalej od sceny. Część z nich
kojarzyłem z wcześniejszych koncertów w Bostonie.
Teraz,
gdy wróciliśmy z krótkiego tournée po wschodnich stanach byliśmy już bardziej
rozpoznawalnym zespołem, ale granie za przysłowiowe „co łaska” dla studentów w
tym pubie było naszą tradycją. Tutaj zaczynaliśmy, tutaj dawaliśmy pierwsze
autografy, to tutaj złapał nas head hunter.
A
The Greyness szanowało swoje korzenie.
Nagle
moje spojrzenie przykuła drobna dziewczyna przy barze. Jako jedyna nie patrzyła
w stronę sceny, jako jedyna nie poruszała się w żaden sposób w rytm muzyki.
Było w niej coś znajomego, ale nie mogłem do nikogo dopasować tych krótkich
brązowych włosów, lekko falujących się nad karkiem. Nagle odchyliła się i
pociągnęła zdrowo ze szklanki.
Nie
mógłbym zapomnieć tego profilu.
Na
chwilę zamarłem, zapominając słów do naszej najpopularniejszej piosenki.
Na
moje szczęście nikt tego nie zauważył, posłałem tylko rozpaczliwe spojrzenie
mojemu przyjacielowi – Dylanowi, który grał na głównej gitarze. Na moje
szczęście to był już finał naszego koncertu.
Dokończyłem
piosenkę i zbiegłem ze sceny. Zgarnąłem tylko bluzę leżącą za kulisami i
wyszedłem na salę. Od razu otoczył mnie wianuszek studentek, które prosily mnie
o autograf. Oczywiście żadna nie miała przy sobie kartki.
Szybko
złożyłem kilka podpisów na dekoltach i uśmiechając się, przeprosiłem
dziewczyny. Mój wzrok był skupiony tylko na jednej osobie w barze. Nadal mnie
nie widziała, albo udawała, że nie widzi.
Dalej
od sceny zaczynało się robić chłodno więc wciągnąłem na siebie bluzę. Zatrzymałem
się metr od niej, nie wiedząc od czego zacząć. Od czego zacząć rok po zerwaniu,
po roku braku najmniejszego kontaktu. Po roku, odkąd mi powiedziała, że nie
może na mnie patrzeć.
-
Davina. – Zacząłem, mając nadzieję, że mój głos brzmi nonszalancko.
Odwróciła
się i po raz pierwszy od roku mogłem spojrzeć na jej twarz. Miała bladszą cerę
i ostrzejsze rysy. Piegów ubyło i obsypywały już tylko jej nos. Jedynie usta
były takie same, lekko przesuszone, średniej wielkości. Myślałem, że gdy przesunę
po nich palcem poczuje ich miękkość.
Dwukolorowe
oczy utkwione były w mojej twarzy.
Jedno
oko błękitne jak morze w słoneczny dzień. Drugie brązowe, jak kora świerków
rosnących na wybrzeżu.
-
Gdybym wiedziała, nigdy bym tu nie przyszła – powiedziała, wstając ze stołka.
Odruchowo
złapałem ją za ramię. Przez chwilę przyglądaliśmy się naszym ciałom, tak blisko
po raz pierwszy od tak dawna.
-
Zostań. Proszę.
Chciała
coś odpowiedzieć, ale wtedy dołączyła do nas wysoka dziewczyna o ciemnych
włosach i migdałowych oczach, która trzymała pod rękę Dylana.
-
Szybka zmiana – rzuciła chłodno Davina do swojej koleżanki.
-
Smoczyce nie są w moim typie – odpowiedziała druga i pokazała język.
Usiedliśmy
przy jednym stoliku razem z jej koleżanką, która przedstawiła się jako Cristina
i resztą mojego zespołu. Po godzinie, w trakcie której nie zamieniliśmy ani
słowa i kilku, a może kilkunastu kolejkach, ekipa powoli zaczęła się rozchodzić
w swoje strony. Cristina i Dylan zniknęli gdzieś razem, a ja wiedziałem dokładnie
co to oznacza.
-
Muszę wracać – odezwała się w końcu Davina, po kilku minutach niezręcznej
ciszy.
-
Obawiam się, że nie zaśniesz spokojnie w mieszkaniu. – Spojrzała na mnie
zdziwiona, a ja skinąłem głową w stronę wyjścia, gdzie Cristina pokazywała Dylanowi
pęk kluczy.
Davina
zaklęła cicho.
-
Możesz przeczekać to u mnie…
-
To chyba nie jest dobry pomysł – przerwała mi, nawet na mnie nie patrząc.
Westchnąłem
cicho. Już prawie zapomniałem, jaka była uparta.
Wstałem
i wyciągnąłem do niej rękę.
-
No chodź, nie daj się prosić. To tylko kilka godzin. Nie musimy nawet
rozmawiać.
Widziałem,
że się waha. W końcu wstała i wyszła przede mną z baru.
Na
zewnątrz było już ciemno, temperatura spadła nieuchronnie zapowiadając
zbliżającą się zimę. Na chodniku i ulicy błyszczał lód, który odbijał promienie
światła padające z latarni ulicznych. Davina stała z głową odchyloną do tyłu i
oddychała głęboko, a każdy jej oddech zamieniał się w parę. Na jej twarz spadło
kilka kosmyków ciemnych włosów. Powtrzymałem się, przed ich odgarnięciem.
Powoli
ruszyliśmy w kierunku mojego mieszkania. Davina faktycznie nie odezwała się do
mnie ani słowem podczas całej drogi. Szła drobnymi kroczkami z dłońmi wbitymi w
kieszenie skórzanej kurtki. Drżała z zimna.
Tuż
przed wejściem do mojej kamienicy poślizgnęła się na zamarzniętej kałuży.
Po
chwili trzymałem dziewczynę mocno w objęciach, nawet nie zarejestrowałem
chwili, w której ją złapałem. Oddychała głęboko, a na jej twarzy znów pojawił
się kosmyk włosów. Odgarnąłem go delikatnie, muskając opuszką palca jej miękką
skórę.
-
Dziękuję – wyszeptała, a jej oczy utkwione były w moich ustach. – Tristan… -
moje imię w ustach dziewczyny brzmiało jak pieszczota, której nie potrafiłem
się dłużej opierać.
Naparłem
na jej wargi z całych sił, przypierając ciałem do ściany. Z jej strony nie było
żadnego zawahania, oddała pocałunek z taką siłą i desperacją. Ręce Daviny
oplotły moją szyję, łapczywie mnie do siebie przyciągając. Moje dłonie zsunęły
się z jej ramion na talię, gdzie musnąłem palcem skórę dziewczyny, taką gorącą
i miękką.
Nie
wiem, jak znaleźliśmy się w moim mieszkaniu, ani kiedy zdzieraliśmy z siebie
ubrania. Ale nasze ciała współgrały idealnie w tym tańcu. Padliśmy na łóżko na
chłodną pościel nie odrywając od siebie warg ani na sekundę.
***
Mijały
godziny.
Tristan
spał obok oddychając ciężko. A ja leżałam odwrócona do niego plecami,
przyciskając kołdrę do klatki piersiowej.
Co
ja narobiłam.
Gonitwa
myśli, uczuć.
Nie
czułam tyle odkąd go zostawiłam.
Odkąd
powiedziałam, że go nie kocham.
Nie
byłam w stanie tego znieść, przytłaczało mnie to. Ciężar tego wszystkiego był
za duży, nie chciałam, nie mogłam go unieść.
Delikatnie,
wstałam i pozbierałam części swojej garderoby. Narzuciłam koszulkę i już miałam
wyjść z sypialni, gdy usłyszałam:
-
Nie odchodź. – To nie był rozkaz, to nawet nie była prośba. To było błaganie.
Odwróciłam
się powoli, wiedząc, że gdy na niego spojrzę to już nie będzie odwrotu.
Tristan
siedział na łóżku, a ramiona opierał luźno na udach. Jego włosy były w
nieładzie, usta spuchnięte, a spojrzenie błękitnych oczu wypełnione bólem.
-
Tristan – wyszeptałam. Nie wiedziałam, jak mam to ująć w słowa. Chciałam, żeby
to zrozumiał bez zbędnych słów. Żeby zrozumiał, dlaczego odeszłam i, dlaczego
teraz też muszę odejść. – Proszę…
-
Nie, to ja proszę. – Nagle się wyprostował i zobaczyłam w jego oczach determinację.
– Zasługuję na wyjaśnienia. Zasługuję – podkreślił – żebym to usłyszał od
ciebie.
Westchnęłam,
ale upuściłam rzeczy, które miałam w rękach i obeszłam łóżko. Usiadłam na
drugim końcu, najdalej jak mogłam. Sama jego obecność mąciła mi w głowie, zapominałam,
dlaczego to zrobiłam.
Spojrzał
na mnie, oczekując odpowiedzi, na którą zasługiwał.
-
Dzisiaj… To był błąd – zaczęłam. – Który się nigdy nie powtórzy. Już nigdy mnie
nie zobaczysz. Odejdę. I nie wrócę.
Zaśmiał
się, ale nie był to wesoły śmiech.
-
To nie był błąd. Czułaś, że robisz coś źle? Czy może po raz pierwszy od ponad
roku czułaś, że wszystko jest na właściwym miejscu. Davina… - Złapał mnie za
rękę. – Nie uwierzę, jeśli mi powiesz, że tego nie czułaś. – Poczułam łzy
napływające mi do oczu. Otarłam oczy szybko wolną dłonią. – Nie wierzę w to… -
wyszeptał.
-
Ale w co nie wierzysz? Nie wierzysz w to, że nie mogę na nas patrzeć? Nie tylko
na ciebie, ale na mnie też! Bo jedyne, co widzę to Allie i Haydena, którzy
zginęli przez nas. Przez nas! Tristanie, niesiemy tylko ból i zniszczenie… -
Łzy płynęły mi po obu policzkach, a ciałem wstrząsnął szloch. – Nie zasługujemy
na to, nie zasługujemy na…
-
Szczęście? – Załkałam przyciskając sobie obie dłonie do twarzy. – Davina… -
wyszeptał, siadając bliżej mnie i powoli odrywając moje ręce. – To nie jest
twoja wina. To nigdy nie była twoja wina. Ani moja. A tym bardziej nasza.
-
Wierzysz w to?
Spojrzałam
na niego ze złością. Nie wierzyłam, że w to wierzył.
-
Chce w to wierzyć. Ale nie potrafię, bo odchodząc złamałaś mi serce, wiarę i
nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze poczuję się pełen.
Prychnęłam.
-
Naprawdę wierzysz, że nasz związek ma prawo się udać? Po tym, ile nas
kosztował? Ile kosztował innych? Boże… Twój brat nie żyje, do cholery!
-
Myślisz, że nie wiem!? Że nie cierpię przez to każdego dnia, że nie cierpię
patrząc na matkę, która jest cieniem samej siebie, i na ojca, który nigdy nie
był gorszym człowiekiem niż teraz?! Ale skąd masz wiedzieć, skoro odeszłaś.
Zostawiłaś mnie z tym. Ja byłem przy tobie…
Załamał
mu się głos, zdusił w sobie głośny szloch. Ale widziałam po jego spiętych
ramionach, że płacze, mimo że twarz skrywały jego czarne włosy.
-
Gdybym znała lepsze rozwiązanie…
-
Znałaś! Miałaś je pod nosem – wystarczyło tylko, żebyś mnie kochała, tak jak ja
kochałem ciebie! – krzyknął, uderzając pięściami w materac.
-
Myślisz, że cię nie kochałam? Myślisz, że to była łatwa decyzja? Że to była ucieczka?
Odeszłam, bo cię kochałam, bo kochałam cię tak mocno, że patrzenie na ciebie
sprawiało mi ból, bo gdybym jeszcze raz miała cię wybrać na tym klifie… -
zawahałam się, to co chciałam powiedzieć, było dla mnie… najgorszą częścią
mnie, najbardziej egoistyczną częścią mnie. – To bym cię wybrała. Wybrałabym
cię tysiąc razy. I nigdy bym nie zmieniła zdania. Odejście od ciebie, było
największą karą, jaką mogłam sobie wyobrazić. Umieram każdego dnia bez ciebie.
Każdego…
Pochylił
się do mnie i mnie pocałował, przez chwilę chciałam się opierać. Ale jego zapach,
smak, dotyk, był jak kojący kompres. Łagodził paskudne rany na mojej duszy,
które jątrzyły się od wyjścia ze szpitala, gdy pochowałam sekret Haydena w
mojej pamięci.
-
To kochaj mnie – wyszeptał, rozpaczliwie całując moją twarz. – Zostań ze mną i
walcz z tymi demonami, dla mnie. Niech to wszystko coś znaczy.
Zapłakałam.
-
Dobrze. – Przez chwilę na twarzy Tristana pojawił się uśmiech, który szybko
zgasł, gdy zrozumiał, że jest jakieś „ale”. – Musisz poznać prawdę, musisz
zrozumieć. Dopiero wtedy będziesz mógł zdecydować o naszej przyszłości.
W
głębi duszy czułam, że zrozumie moją decyzję.
Westchnęłam
ciężko i odsunęłam jego dłonie od swojej twarzy.
-
Hayden chciał popełnić samobójstwo. To on zabił Allie – wypowiedzenie tego
zdania, kosztowało mnie prawie całe moje siły. Potrzebowałam chwili, by
zapanować nad bólem, który rozpalił się w mojej piersi. – On szukał mnie. Mnie!
Chciał zabić mnie…
Tristan
pogładził mnie po policzku.
-
Myślisz, że nie wiem o tym?
Nie
patrzył mi w oczy.
-
Ale jak? – wyszeptałam zszokowana.
Uśmiechnął
się smutno.
-
Oboje jesteśmy siebie warci. – Pokręcił głową. – Gdy odjechały karetki, a zanim
zjawiły się radiowozy zauważyłem list leżący w salonie. Nie był zaadresowany.
Ale było to przyznanie się do winy Haydena. – Łza spłynęła mu po policzku, gdy
zamarł, nie mogąc mówić dalej. – Podjąłem tą samą decyzję, co ty. Chciałem cię
chronić. Spaliłem ten list, zanim dostał się w czyjekolwiek ręce.
-
Ale dlaczego mi nie powiedziałeś?
-
A dlaczego ty mi nie powiedziałaś? Pewnie z tego samego powodu. Bo kocham cię
tak bardzo, że nie chciałem zrzucać tego na twoje barki. Gdy mi nie
powiedziałaś tego w szpitalu, byłem pewny, chciałem wierzyć, że powiedziałabyś
mi.
-
Ale policja, dlaczego…
-
Hayden był moim bratem. Moim młodszym braciszkiem, tak jak ty czułem, że go
pchnąłem ku temu. Gdybym postawił ci jasną granicę, że nie mogę tego przed nim
ukrywać. Gdybym opanował swoje uczucia do ciebie. Oskarżenie Haydena nie
pomogłoby nikomu. Ten ciężar chciałem nieść sam.
-
I niesiemy go oboje.
-
Bo odeszłaś… Nie powiedziałaś…
-
Ty również! – krzyknęłam, prawie zrywając się z łóżka. – Odeszłam, bo…
-
Wiem, Davina, wiem. – Złapał mnie za ręce i powoli posadził ponownie. – Chciałem
cię chronić. Chronić moich rodziców. Rodziców Allie… Może i niedostaną
zamknięcia, ale Hayden był dla nich bliski – wychowywaliście się przecież
wspólnie.
Rozpłakałam
się.
-
Czy możemy powiedzieć, że nasze długi są spłacone? – wyszeptał, gładząc mój
policzek. – Że nie jesteśmy już nikomu nic winni.
-
Nie wiem – wyszeptałam.
-
Spróbujmy, proszę… - Oparł czoło o moje czoło, gładząc palcami moją twarz.
Spojrzałam
prosto w jego oczy.
I
po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję.
Że
ranek może być lepszy.
-
Spróbujmy.
Uśmiechnął
się, a z jego oczu popłynęły łzy.
Przycisnął
usta do moich warg, tak jakbym była jego powietrzem.
Opadłam
w jego ramiona i wiedziałam, że już nie spadam.