środa, 8 lutego 2023

Epilog. Upadek

 

Ponad rok później.

               Głośna rockowa muzyka dotarła do moich uszu dużo wcześniej, nim przeszłam przez próg pubu.

               Niezbyt miałam ochotę tu być.

               Ale piątkowy wieczór, puste mieszkanie w akademiku i wizja samotnego gapienia się w okno była zbyt kuszcząca, dlatego moja współlokatorka – Cristina zmusiła mnie do opuszczenia mojej strefy komfortu, obiecując mi dwie kolejki.

               Dla mnie bomba – takie znieczulenie też mogło być.

               Weszłam do dusznego baru i zrzuciłam skórzaną kurtkę. Usiadłam na stołku przy kontuarze i rozejrzałam się w poszukiwaniu koleżanki. Nie zauważyła mnie do tej pory, siedziała na drugim końcu flirtując intensywnie z dziewczyną o długich, blond włosach i jasnych oczach.

               Dobrze dla niej.

               Zanim zdążyłam zamówić podszedł do mnie barman z przeźroczystym drinkiem w ręce.

               - Wódka soda od tamtego chłopaka. – Wskazał na może i przystojnego bruneta, siedzącego w pobliżu i uśmiechającego się do mnie znad kufla piwa.

               Zaklęłam w duchu. Jedyne czego potrzebowałam, to kolejny amant, który będzie próbował mnie poderwać. Nie byłam w nastroju na gadki szmatki, ogólnie nie interesowały mnie romanse. Jedynie przelotna fizyczność.

               To była jedyna potrzeba jaką odczuwałam, żeby chociaż na chwilę oddać się temu prymitywnemu, zwierzęcemu pragnieniu i zapomnieć. Zapomnieć o tym wszystkim co było.

               Mimo to, wypiłam drinka jednym haustem, a gorąc rozlał mi się po żołądku.

               Uśmiechnęłam się i skinęłam głową, mając nadzieję, że moje zachowanie dały jasno do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana.

               - Jestem Jeremy – powiedział, stając przy mnie i pochylając się, żeby przekrzyczeć hałas.

               Pachniał dezodorantem axe i intensywną wodą kolońską.

               - Arya – skłamałam gładko.

               Było to jedno z tych kłamstw, które przychodziło mi gładko. Wymyśliłam je tuż po tym, jak zrezygnowałam z weterynarii i przeniosłam się na wydział humanistyczny, by studiować psychologię. Kłamstwa dotyczyły także mojego pochodzenia, nigdy nie przyznawałam się, że mieszkałam w Cape White, Maine. Najczęściej nie podawałam dokładnie w ogóle mojego pochodzenia.

               Nawet Cristina nie miała pojęcia kim jestem i dlaczego się ukrywam, wiedziała tylko, że moje prawdziwe imię to Davina. Zanim zamieszkałyśmy razem sprawa Allie ucichła i liczyłam, że ludzie zapomną o mojej twarzy obok jej na zdjęciach, które były w mediach ogólnokrajowych.

               Jednak już na pierwszym zjeździe drużyny jeździeckiej poczułam jak gorzko się myliłam. Szepty, ukradkowe spojrzenia, rozmowy, które milkły w moim towarzystwie. To było za dużo. Zrezygnowałam ze stypednium sportowego, z kierunku studiów i skorzystałam z otwartej furtki, którą zaproponował mi uniwersytet. Royal dzięki temu zamieszkał półgodziny drogi od Bostonu i miał całe dnie zapewnione na padoku, zamiast w ciasnej stajni w mieście. Rzadko na niego wsiadałam, a już na pewno nie trenowaliśmy sportowo.

               Chyba mu ten układ odpowiadał.

               - Hej, pytałem co tu robisz. – Chłopak nie odpuszczał, a koło jego ręki opartej na blacie pojawił się kolejny drink.

               - Czekam na znajomą. – Po raz kolejny wbiłam spojrzenie w Cristinę, licząc, że w końcu poczuje na karku mój wzrok. Dziewczyna odwróciła się i jej migdałowe oczy przesunęły się po tłumie, by spocząć na mojej twarzy. – O, tam jest. Cristina!

               Mój towarzysz spojrzał na dziewczynę i westchnął ciężko. Cristina podbiegła do mnie piszcząc.

               - Przyszłaś! Ale super, ale się będziemy bawić, czuję, że to będzie super noc – wykrzyczała mi do ucha na jednym oddechu.

               Zaśmiałam się szczerze. Było coś w tej dziewczynie prawdziwego, jej radość, jej serdeczność. Nie dało się jej nie lubić, a uwierzcie mi, że próbowałam. Ale nie pozwoliła mi, za każdym razem, gdy popadałam w swój mrok wyciągała mnie z niego za uszy.

               Nie rozumiałam czemu, ale w głębi duszy byłam bardzo szczęśliwa.

               - Obiecałaś mi świetny koncert, więc oto jestem. Ale mam nadzieję, że pamiętasz, jak bardzo jestem wymagająca…

               Moją wypowiedź przerwał mi ryk tłumu pod sceną. Na chwilę muzyka przycichła, tylko po to, by po kilku sekundach wybrzmieć ponownie. Perkusista wybijał rytm, do którego dopasowywały się dwie gitary i bas – wszystko układało się w naprawdę ciekawą kakofonię dźwięków.

               Bezwiednie zaczęłam uderzać palcami w drewno.

               - Wrócę do swoich znajomych – krzyknął mi do ucha chłopak, już nie byłam pewna jego imienia John, Jack? – Jeśli będziesz miała ochotę, to poszukaj mnie.

               Jego wargi musnęły mój płatek ucha, a ja zdusiłam w sobie drżenie. Uśmiechnął się i rzucił mi przelotne spojrzenie, przygryzając usta. Pewnie myślał, że na to lecę. Niedoczekanie.

               Cristina zamówiła w tym czasie kolejkę szotów i wcisnęła mi jednego do ręki. Stuknęłyśmy się szkłem i opróżniłyśmy zawartość na raz.

               I wtedy usłyszałam głos.

               Alkohol stanął mi w przełyku, a ja zaczęłam kaszleć.

               Cristina zaśmiała się.

               - Co nie weszło?

               - Osz, kurwa – wychrypiałam po chwili. Dziewczyna zaśmiała się ponownie.

               Nie miałam odwagi spojrzeć na scenę, nie po tym wszystkim. Odwróciłam się do kontuaru i skinęłam na barmana. Oparłam dłonie na pięściach, wciskając je mocno w oczodoły, aż zaczęłam widzieć kolorowe światła.

               - Arya, co jest? – Cristina położyła mi rękę na ramieniu. – Hej, jak chcesz możemy stąd iść i zabawić się u nas.

               - Nie, jest w porządku. Po prostu nie weszło, tak jak mówisz. – Wypiłam szybko drugi kieliszek. – Poza tym panna Targaryen chyba mi nie wybaczy, jeśli zepsuję jej randkę.

               Faktycznie białowłosa piękność przypominała mi mocno Daenerys i posyłała mi właśnie lodowate spojrzenie, jakbym zabiła jej smoka. Uśmiechnęłam się do niej i pokiwałam. Uniosła jedną brew w odpowiedzi.

               Popchnęłam Cristinę w jej kierunku.

               - Idź, idź. Posiedzę tu i posłucham. A jak randka się nie uda, to dam Ci powód, żebyś się zmyła.

               Moja współlokatorka uśmiechnęła się do mnie i ruszyła w stronę swojej towarzyszki.

               Pochyliłam się nisko nad blatem i starałam się nie rozumieć słów, które wbijały mi się w czaszkę.

               Agresywna muzyka niosła teksty, których nie chciałam słuchać, ale równocześnie byłam jak zaczarowana – nie mogłam przestać.

***

               Pot spływał mi z czoła, przyklejając włosy do skóry. Odgarnąłem je powolnym ruchem, nie przestając śpiewać. Tłum szalał pod sceną wykrzykując tekst piosenki. Powoli przesunąłem oczami po twarzach zebranych pod i dalej od sceny. Część z nich kojarzyłem z wcześniejszych koncertów w Bostonie.

               Teraz, gdy wróciliśmy z krótkiego tournée po wschodnich stanach byliśmy już bardziej rozpoznawalnym zespołem, ale granie za przysłowiowe „co łaska” dla studentów w tym pubie było naszą tradycją. Tutaj zaczynaliśmy, tutaj dawaliśmy pierwsze autografy, to tutaj złapał nas head hunter.

               A The Greyness szanowało swoje korzenie.

               Nagle moje spojrzenie przykuła drobna dziewczyna przy barze. Jako jedyna nie patrzyła w stronę sceny, jako jedyna nie poruszała się w żaden sposób w rytm muzyki. Było w niej coś znajomego, ale nie mogłem do nikogo dopasować tych krótkich brązowych włosów, lekko falujących się nad karkiem. Nagle odchyliła się i pociągnęła zdrowo ze szklanki.

               Nie mógłbym zapomnieć tego profilu.

               Na chwilę zamarłem, zapominając słów do naszej najpopularniejszej piosenki.

               Na moje szczęście nikt tego nie zauważył, posłałem tylko rozpaczliwe spojrzenie mojemu przyjacielowi – Dylanowi, który grał na głównej gitarze. Na moje szczęście to był już finał naszego koncertu.

               Dokończyłem piosenkę i zbiegłem ze sceny. Zgarnąłem tylko bluzę leżącą za kulisami i wyszedłem na salę. Od razu otoczył mnie wianuszek studentek, które prosily mnie o autograf. Oczywiście żadna nie miała przy sobie kartki.

               Szybko złożyłem kilka podpisów na dekoltach i uśmiechając się, przeprosiłem dziewczyny. Mój wzrok był skupiony tylko na jednej osobie w barze. Nadal mnie nie widziała, albo udawała, że nie widzi.

               Dalej od sceny zaczynało się robić chłodno więc wciągnąłem na siebie bluzę. Zatrzymałem się metr od niej, nie wiedząc od czego zacząć. Od czego zacząć rok po zerwaniu, po roku braku najmniejszego kontaktu. Po roku, odkąd mi powiedziała, że nie może na mnie patrzeć.

               - Davina. – Zacząłem, mając nadzieję, że mój głos brzmi nonszalancko.

               Odwróciła się i po raz pierwszy od roku mogłem spojrzeć na jej twarz. Miała bladszą cerę i ostrzejsze rysy. Piegów ubyło i obsypywały już tylko jej nos. Jedynie usta były takie same, lekko przesuszone, średniej wielkości. Myślałem, że gdy przesunę po nich palcem poczuje ich miękkość.

               Dwukolorowe oczy utkwione były w mojej twarzy.

               Jedno oko błękitne jak morze w słoneczny dzień. Drugie brązowe, jak kora świerków rosnących na wybrzeżu.

               - Gdybym wiedziała, nigdy bym tu nie przyszła – powiedziała, wstając ze stołka.

               Odruchowo złapałem ją za ramię. Przez chwilę przyglądaliśmy się naszym ciałom, tak blisko po raz pierwszy od tak dawna.

               - Zostań. Proszę.

               Chciała coś odpowiedzieć, ale wtedy dołączyła do nas wysoka dziewczyna o ciemnych włosach i migdałowych oczach, która trzymała pod rękę Dylana.

               - Szybka zmiana – rzuciła chłodno Davina do swojej koleżanki.

               - Smoczyce nie są w moim typie – odpowiedziała druga i pokazała język.

               Usiedliśmy przy jednym stoliku razem z jej koleżanką, która przedstawiła się jako Cristina i resztą mojego zespołu. Po godzinie, w trakcie której nie zamieniliśmy ani słowa i kilku, a może kilkunastu kolejkach, ekipa powoli zaczęła się rozchodzić w swoje strony. Cristina i Dylan zniknęli gdzieś razem, a ja wiedziałem dokładnie co to oznacza.

               - Muszę wracać – odezwała się w końcu Davina, po kilku minutach niezręcznej ciszy.

               - Obawiam się, że nie zaśniesz spokojnie w mieszkaniu. – Spojrzała na mnie zdziwiona, a ja skinąłem głową w stronę wyjścia, gdzie Cristina pokazywała Dylanowi pęk kluczy.

               Davina zaklęła cicho.

               - Możesz przeczekać to u mnie…

               - To chyba nie jest dobry pomysł – przerwała mi, nawet na mnie nie patrząc.

               Westchnąłem cicho. Już prawie zapomniałem, jaka była uparta.

               Wstałem i wyciągnąłem do niej rękę.

               - No chodź, nie daj się prosić. To tylko kilka godzin. Nie musimy nawet rozmawiać.

               Widziałem, że się waha. W końcu wstała i wyszła przede mną z baru.

               Na zewnątrz było już ciemno, temperatura spadła nieuchronnie zapowiadając zbliżającą się zimę. Na chodniku i ulicy błyszczał lód, który odbijał promienie światła padające z latarni ulicznych. Davina stała z głową odchyloną do tyłu i oddychała głęboko, a każdy jej oddech zamieniał się w parę. Na jej twarz spadło kilka kosmyków ciemnych włosów. Powtrzymałem się, przed ich odgarnięciem.

               Powoli ruszyliśmy w kierunku mojego mieszkania. Davina faktycznie nie odezwała się do mnie ani słowem podczas całej drogi. Szła drobnymi kroczkami z dłońmi wbitymi w kieszenie skórzanej kurtki. Drżała z zimna.

               Tuż przed wejściem do mojej kamienicy poślizgnęła się na zamarzniętej kałuży.

               Po chwili trzymałem dziewczynę mocno w objęciach, nawet nie zarejestrowałem chwili, w której ją złapałem. Oddychała głęboko, a na jej twarzy znów pojawił się kosmyk włosów. Odgarnąłem go delikatnie, muskając opuszką palca jej miękką skórę.

               - Dziękuję – wyszeptała, a jej oczy utkwione były w moich ustach. – Tristan… - moje imię w ustach dziewczyny brzmiało jak pieszczota, której nie potrafiłem się dłużej opierać.

               Naparłem na jej wargi z całych sił, przypierając ciałem do ściany. Z jej strony nie było żadnego zawahania, oddała pocałunek z taką siłą i desperacją. Ręce Daviny oplotły moją szyję, łapczywie mnie do siebie przyciągając. Moje dłonie zsunęły się z jej ramion na talię, gdzie musnąłem palcem skórę dziewczyny, taką gorącą i miękką.

               Nie wiem, jak znaleźliśmy się w moim mieszkaniu, ani kiedy zdzieraliśmy z siebie ubrania. Ale nasze ciała współgrały idealnie w tym tańcu. Padliśmy na łóżko na chłodną pościel nie odrywając od siebie warg ani na sekundę.

***

               Mijały godziny.

               Tristan spał obok oddychając ciężko. A ja leżałam odwrócona do niego plecami, przyciskając kołdrę do klatki piersiowej.

               Co ja narobiłam.

               Gonitwa myśli, uczuć.

               Nie czułam tyle odkąd go zostawiłam.

               Odkąd powiedziałam, że go nie kocham.

               Nie byłam w stanie tego znieść, przytłaczało mnie to. Ciężar tego wszystkiego był za duży, nie chciałam, nie mogłam go unieść.

               Delikatnie, wstałam i pozbierałam części swojej garderoby. Narzuciłam koszulkę i już miałam wyjść z sypialni, gdy usłyszałam:

               - Nie odchodź. – To nie był rozkaz, to nawet nie była prośba. To było błaganie.

               Odwróciłam się powoli, wiedząc, że gdy na niego spojrzę to już nie będzie odwrotu.

               Tristan siedział na łóżku, a ramiona opierał luźno na udach. Jego włosy były w nieładzie, usta spuchnięte, a spojrzenie błękitnych oczu wypełnione bólem.

               - Tristan – wyszeptałam. Nie wiedziałam, jak mam to ująć w słowa. Chciałam, żeby to zrozumiał bez zbędnych słów. Żeby zrozumiał, dlaczego odeszłam i, dlaczego teraz też muszę odejść. – Proszę…

               - Nie, to ja proszę. – Nagle się wyprostował i zobaczyłam w jego oczach determinację. – Zasługuję na wyjaśnienia. Zasługuję – podkreślił – żebym to usłyszał od ciebie.

               Westchnęłam, ale upuściłam rzeczy, które miałam w rękach i obeszłam łóżko. Usiadłam na drugim końcu, najdalej jak mogłam. Sama jego obecność mąciła mi w głowie, zapominałam, dlaczego to zrobiłam.

               Spojrzał na mnie, oczekując odpowiedzi, na którą zasługiwał.

               - Dzisiaj… To był błąd – zaczęłam. – Który się nigdy nie powtórzy. Już nigdy mnie nie zobaczysz. Odejdę. I nie wrócę.

               Zaśmiał się, ale nie był to wesoły śmiech.

               - To nie był błąd. Czułaś, że robisz coś źle? Czy może po raz pierwszy od ponad roku czułaś, że wszystko jest na właściwym miejscu. Davina… - Złapał mnie za rękę. – Nie uwierzę, jeśli mi powiesz, że tego nie czułaś. – Poczułam łzy napływające mi do oczu. Otarłam oczy szybko wolną dłonią. – Nie wierzę w to… - wyszeptał.

               - Ale w co nie wierzysz? Nie wierzysz w to, że nie mogę na nas patrzeć? Nie tylko na ciebie, ale na mnie też! Bo jedyne, co widzę to Allie i Haydena, którzy zginęli przez nas. Przez nas! Tristanie, niesiemy tylko ból i zniszczenie… - Łzy płynęły mi po obu policzkach, a ciałem wstrząsnął szloch. – Nie zasługujemy na to, nie zasługujemy na…

               - Szczęście? – Załkałam przyciskając sobie obie dłonie do twarzy. – Davina… - wyszeptał, siadając bliżej mnie i powoli odrywając moje ręce. – To nie jest twoja wina. To nigdy nie była twoja wina. Ani moja. A tym bardziej nasza.

               - Wierzysz w to?

               Spojrzałam na niego ze złością. Nie wierzyłam, że w to wierzył.

               - Chce w to wierzyć. Ale nie potrafię, bo odchodząc złamałaś mi serce, wiarę i nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze poczuję się pełen.

               Prychnęłam.

               - Naprawdę wierzysz, że nasz związek ma prawo się udać? Po tym, ile nas kosztował? Ile kosztował innych? Boże… Twój brat nie żyje, do cholery!

               - Myślisz, że nie wiem!? Że nie cierpię przez to każdego dnia, że nie cierpię patrząc na matkę, która jest cieniem samej siebie, i na ojca, który nigdy nie był gorszym człowiekiem niż teraz?! Ale skąd masz wiedzieć, skoro odeszłaś. Zostawiłaś mnie z tym. Ja byłem przy tobie…

               Załamał mu się głos, zdusił w sobie głośny szloch. Ale widziałam po jego spiętych ramionach, że płacze, mimo że twarz skrywały jego czarne włosy.

               - Gdybym znała lepsze rozwiązanie…

               - Znałaś! Miałaś je pod nosem – wystarczyło tylko, żebyś mnie kochała, tak jak ja kochałem ciebie! – krzyknął, uderzając pięściami w materac.

               - Myślisz, że cię nie kochałam? Myślisz, że to była łatwa decyzja? Że to była ucieczka? Odeszłam, bo cię kochałam, bo kochałam cię tak mocno, że patrzenie na ciebie sprawiało mi ból, bo gdybym jeszcze raz miała cię wybrać na tym klifie… - zawahałam się, to co chciałam powiedzieć, było dla mnie… najgorszą częścią mnie, najbardziej egoistyczną częścią mnie. – To bym cię wybrała. Wybrałabym cię tysiąc razy. I nigdy bym nie zmieniła zdania. Odejście od ciebie, było największą karą, jaką mogłam sobie wyobrazić. Umieram każdego dnia bez ciebie. Każdego…

               Pochylił się do mnie i mnie pocałował, przez chwilę chciałam się opierać. Ale jego zapach, smak, dotyk, był jak kojący kompres. Łagodził paskudne rany na mojej duszy, które jątrzyły się od wyjścia ze szpitala, gdy pochowałam sekret Haydena w mojej pamięci.

               - To kochaj mnie – wyszeptał, rozpaczliwie całując moją twarz. – Zostań ze mną i walcz z tymi demonami, dla mnie. Niech to wszystko coś znaczy.

               Zapłakałam.

               - Dobrze. – Przez chwilę na twarzy Tristana pojawił się uśmiech, który szybko zgasł, gdy zrozumiał, że jest jakieś „ale”. – Musisz poznać prawdę, musisz zrozumieć. Dopiero wtedy będziesz mógł zdecydować o naszej przyszłości.

               W głębi duszy czułam, że zrozumie moją decyzję.

               Westchnęłam ciężko i odsunęłam jego dłonie od swojej twarzy.

               - Hayden chciał popełnić samobójstwo. To on zabił Allie – wypowiedzenie tego zdania, kosztowało mnie prawie całe moje siły. Potrzebowałam chwili, by zapanować nad bólem, który rozpalił się w mojej piersi. – On szukał mnie. Mnie! Chciał zabić mnie…

               Tristan pogładził mnie po policzku.

               - Myślisz, że nie wiem o tym?

               Nie patrzył mi w oczy.

               - Ale jak? – wyszeptałam zszokowana.

               Uśmiechnął się smutno.

               - Oboje jesteśmy siebie warci. – Pokręcił głową. – Gdy odjechały karetki, a zanim zjawiły się radiowozy zauważyłem list leżący w salonie. Nie był zaadresowany. Ale było to przyznanie się do winy Haydena. – Łza spłynęła mu po policzku, gdy zamarł, nie mogąc mówić dalej. – Podjąłem tą samą decyzję, co ty. Chciałem cię chronić. Spaliłem ten list, zanim dostał się w czyjekolwiek ręce.

               - Ale dlaczego mi nie powiedziałeś?

               - A dlaczego ty mi nie powiedziałaś? Pewnie z tego samego powodu. Bo kocham cię tak bardzo, że nie chciałem zrzucać tego na twoje barki. Gdy mi nie powiedziałaś tego w szpitalu, byłem pewny, chciałem wierzyć, że powiedziałabyś mi.

               - Ale policja, dlaczego…

               - Hayden był moim bratem. Moim młodszym braciszkiem, tak jak ty czułem, że go pchnąłem ku temu. Gdybym postawił ci jasną granicę, że nie mogę tego przed nim ukrywać. Gdybym opanował swoje uczucia do ciebie. Oskarżenie Haydena nie pomogłoby nikomu. Ten ciężar chciałem nieść sam.

               - I niesiemy go oboje.

               - Bo odeszłaś… Nie powiedziałaś…

               - Ty również! – krzyknęłam, prawie zrywając się z łóżka. – Odeszłam, bo…

               - Wiem, Davina, wiem. – Złapał mnie za ręce i powoli posadził ponownie. – Chciałem cię chronić. Chronić moich rodziców. Rodziców Allie… Może i niedostaną zamknięcia, ale Hayden był dla nich bliski – wychowywaliście się przecież wspólnie.

               Rozpłakałam się.

               - Czy możemy powiedzieć, że nasze długi są spłacone? – wyszeptał, gładząc mój policzek. – Że nie jesteśmy już nikomu nic winni.

               - Nie wiem – wyszeptałam.

               - Spróbujmy, proszę… - Oparł czoło o moje czoło, gładząc palcami moją twarz.

               Spojrzałam prosto w jego oczy.

               I po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję.

               Że ranek może być lepszy.

               - Spróbujmy.

               Uśmiechnął się, a z jego oczu popłynęły łzy.

               Przycisnął usta do moich warg, tak jakbym była jego powietrzem.

               Opadłam w jego ramiona i wiedziałam, że już nie spadam.

piątek, 2 września 2022

Rozdział 29. Pokuta

 

               Moje powieki zalało silne białe światło.

               Odruchowo chciałam osłonić je ręką, ale gdy uniosłam ją do góry, mój nadgarstek przeszył silny ból.

               Otworzyłam oczy, ale światło wbiło się w moją czaszkę wywołując ból. Poddałam się i zamknęłam oczy, próbując chociaż tak przyzwyczaić się do jasności.

               Powoli docierały do mnie inne bodźce, uciążliwe pikanie dochodziło do mnie z prawej strony. Przy skrzydełkach nosa czułam delikatne łaskotanie. Bolało mnie gardło i prawa ręka. A poza tym w głowie rozgrywała mi się najprawdziwsza bitwa myśli, nie potrafiłam nawet określić jaki jest dzień.

               Straciłam poczucie czasu, nie potrafiłam określić nawet częstotliwości pikania, które uparcie do mnie docierało. Nagle do katatonii dźwięków i wrażeń dołączyło inne – delikatne skrzypnięcie. Nowy bodziec pozwolił mi zebrać odrobinę skupienia. Ciche kroki zbliżyły się do mnie.

               - Davina? – Nie rozpoznałam tego głosu. Był spokojny i ciepły, na pewno kobiecy. – Davina, słyszysz mnie?

               - Tak. – Próbowałam odpowiedzieć, ale zamiast mojego głosu wydobył się jakiś dziwny dźwięk, bardziej przypominjący skrzypienie, niż ludzki wokal.

               Zmusiłam się, by otworzyć oczy i po krótkiej chwili mrugania moje oczy przyzwyczaiły się do jasności.

               Byłam w małym pokoju o jasnozielonych ścianach, którego okna zasłonięte były szarymi, metalowymi żaluzjami. Powoli wracały do mnie inne zmysły. Czułam dziwny, drażniący zapach, który po dłuższej chwili przypisałam szpitalowi. Moje dłonie spoczywały na szorstkiej pościeli, a do przedramion dochodziły dwie kaniule od kroplówek.

               - Czy pamiętasz, co się zdarzyło?

               Mój mózg był zalewany nieskładnymi wspomnieniami, które losowo pojawiały się i znikały, a ja desperacko próbowałam je jakoś uporządkować.

               Royal.

               Klif.

               Perła.

               Znowu Royal.

               Dom Smithów.

               Hayden.

               Allie.

               Poczułam, że świat zaczyna wirować. Aparatura obok mnie zaczęła piszczeć z dużo większą częstotliwością. Zamknęłam oczy, próbując zapanować nad tym wirowaniem.

               Pielęgniarka coś do mnie mówiła, ale nie rozumiałam jej słów.

               Po chwili znów zapadła cisza i ciemność.

***

               Gdy otworzyłam oczy ponownie, nie było już ostrego światła.

               Nie panowała też ciemność.

               Pokój zalewał delikatny blask jutrzenki.

               A może zmierzchu?

               Aparatura cicho pikała z boku, a ja zauważyłam, że kaniule zniknęły. Spojrzałam na dwa wenflony, które nadal tkwiły w moich przedramionach. Na prawym nadgarstku miałam założony opatrunek usztywniający.

               Powoli zaczynałam rozumieć co się stało.

               Moje myśli przestały szaleńczo galopować, powodując nieznośny chaos i przyprawiając mnie o ból głowy. Wspomnienia z poprzedniego dnia? Nieważne, ile minęło czasu. Ważne było, że żyłam.

               Żyłam.

               Mimo wszystkiego, udało mi się jakimś cudem przeżyć. Nie wiedziałam jak, ale upierdliwe pikanie utwierdzało mnie w przekonaniu, że moje serce bije. Tępy ból ręki powoli przebijał się przez kurtynę otępienia, co tym bardziej wskazywało na to, że jestem jeszcze po tej stronie.

               Co w takim razie z Haydenem?

               Hayden.

               Mój Boże, do czego doprowadziłam?

               - Davina?

               Tym razem był to inny głos, ale również kobiecy.

               Spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam wysoką kobietę ubraną w fioletowy uniform medyczny, na ramiona miała zarzucony biały kardigan. Z kieszeni wystawał jej stetoskop. Zauważyłam, że był w tym samym kolorze, co słuchawki mojej mamy.

               Rodzice.

               Kolejna fala emocji zalała moje ciało, wgniatając je w materac.

               - Davino, słyszysz mnie? – Głos kobiety zmusił mnie do powrotu na powierzchnię.

               - Tak. – Tak jak poprzednio, zabrzmiałam jak stara płyta. – Co się stało? – powiedziałam z trudem.

               Kobieta podeszła bliżej łóżka i szybko przejrzała kartę gorączkową, zawieszoną w pobliżu wezgłowia łóżka. Nacisnęła coś na monitorze i mankiet ciśnieniomierza na moim lewym ramieniu zaczął się napełniać. Zanotowała wartość ciśnienia i tętna, po czym wsunęła długopis do kieszeni na piersi.

               Podała mi plastikowy kubek z cienką słomką. Z trudem pociągnęłam łyk wody. Pragnienie wybiło się na szczyt moich potrzeb i przez chwilę łapczywie piłam, po czym opadłam, sapiąc ciężko, na poduszkę.

               - Nazywam się Morgan Stone, jestem anestezjologiem, a ty znajdujesz się w szpitalu, na oddziale intensywnej opieki medycznej. – OIOM, to brzmiało groźnie. – Twój stan jest teraz stabilny. Pamiętasz, jak do nas trafiłaś?

               - Pamiętam garaż i spaliny. – Nie była to pełna prawda, pamiętałam dużo więcej, ale nie wiedziałam, czy chcę o tym teraz rozmawiać. – Co z Haydenem? – zapytałam już głosem, który bardziej brzmiał jak mój własny.

               Lekarka cicho westchnęła.

               - Nie powinnam ci odpowiadać na to pytanie.

               - Niech mi pani powie tylko, czy żyje.

               - Tak, ale jest w naprawdę ciężkim stanie.

               Opuściłam głowę na poduszkę, a w moich oczach pojawiły się łzy.

               - Jak się tutaj znalazłam?

               Morgan Stone odwróciła wzrok, gdy wbiłam w nią spojrzenie.

               - Przywiozła cię karetka pogotowia, którą wezwał brat Haydena. – A więc to Tristan mnie uratował, czy to nie ironiczne? – Obawiam się, że rano czeka cię wizyta policji i to z nimi porozmawiasz na ten temat. Teraz postaraj się jeszcze odpocząć. Czy coś cię boli? – Mimo tępego bólu w nadgarstku, zaprzeczyłam ruchem głowy. – W porządku, podamy ci małą dawkę środka uspokajającego i nasennego, żebyś dotrwała bez przeszkód do rana.

               Chciałam zaprotestować, jednak jak spod ziemi w pokoju pojawiła się pielęgniarka ze strzykawką, której zawartość jednym płynnym ruchem podała mi do żyły przez wenflon. Moje ciało prawie natychmiast się rozluźniło i powieki opadły ciężko, po raz kolejny tego dnia, pogrążając mnie w ciszy.

***

               Zgodnie ze słowami lekarki, krótko po moim przebudzeniu w sali szpitalnej pojawiła się para policjantów – kobieta i mężczyzna, których nazwisk nie zapamiętałam.

               Przez chwilę rozmawialiśmy o moim samopoczuciu i pogodzie za oknem, próbując rozładować atmosferę, która i tak była bardzo gęsta.

               W końcu kobieta, starając się być dyskretną, otworzyła notes i wyciągnęła długopis. Krótko spojrzała na swojego towarzysza, dając mu znak, żeby sprowadził rozmowę na właściwy tor.

               - Panno Langdon, dlaczego znalazła się pani w domu Smithów?

               Odkąd tylko wróciłam do przytomności, przygotowywałam się na to pytanie.

               Tylko ja znałam całą prawdę i tylko ja mogłam uzyskać tak zwaną sprawiedliwość dla Allie. Tylko czy karanie Haydena miało sens? Owszem to on podniósł kij, jednak chciał ukarać mnie. To tak naprawdę ja byłam winna jej śmierci, gdybym go tak nie zraniła, gdybym nie zmusiła go do takiej rozpaczy, Allie nigdy nie znalazła by się na tym klifie z nim sam na sam.

               Jeszcze wczoraj jedyne czego pragnęłam to sprawiedliwości dla Allie. Teraz to ja miałam w rękach prawdę – narzędzie, którym mogłam ją uzyskać. Jednak czy to naprawdę coś by zmieniło? Czy życie z poczuciem, do czego oboje doprowadziliśmy nie jest gorsze od więzienia? Czy żal, który popchnął Haydena do próby samobójczej nie jest nawet większą pokutą?

               W każdym z nas jest pierwiastek zła, który tylko czeka aż padnie na podatny grunt, by pociągnąć za sobą szereg reakcji, które czynią z nas złych ludzi.

               Tak samo jednak w każdym z nas jest pierwiastek dobra.

               To od naszych wyborów zależy, którą ścieżką podążymy.

               Czy mój wybór miał skutkować tym, którą drogą pójdzie Hayden?

               Chłopak miał racje, powinniśmy ponieść karę oboje.

               Czy nie byłoby prościej, gdybyśmy obydwoje zginęli w tamtym garażu?

               Zdawałam sobie sprawę, że dla sędzi, prawników to na nim spoczywa cała wina. Jednak dla świata, winna byłam również ja. Ale większej kary niż to brzemię, nie dane mi było nieść. Nikt nie posyła na dożywocie za romans z bratem chłopaka. Więc skoro ja nie mogłam ponieść namacalnej kary, to dlaczego miałam skazywać na jej samotne odbywanie Haydena?

               - Chciałam wziąć kilka moich rzeczy, które zostały u Haydena.

               - Jak znalazła się pani w tym garażu? – Mężczyzna nie odpuszczał.

               - Hayden mnie wpuścił do domu, po czym zniknął w garażu, gdy wychodziłam nie usłyszałam jego odpowiedzi na moje pożegnanie, a słyszałam warkot silnika. Poszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku…

               - I co się stało dalej? – Kobieta pochyliła się lekko do przodu, a jej piwne oczy wpatrywały się we mnie z przenikliwością.

               Prawie czułam na skórze, że próbuje się przebić przez moje kłamstwo.

               - Nie pamiętam.

               - Słucham?

               Policjantce nie udało się ukryć zaskoczenia na swojej twarzy. Jej towarzysz patrzył to na mnie, to na nią.

               - Nie pamiętam, szczerze powiedziawszy, to nie pamiętam zbyt dokładnie nic odkąd weszłam do jego pokoju. Nawet nie wiem, czy udało mi się znaleźć to czego szukałam.

               - Stajenny – kobieta szybko wertowała swój notes – Ethan Clark zeznał, że gdy opuszczała pani stajnię była pani w bardzo dużym wzburzeniu i emocjach, czy może to pani wyjaśnić? Pół godziny po pani wyjeździe, zostaje pani odnaleziona pół żywa ze swoim byłym chłopakiem przez jego brata, a notabene pani obecnego partnera.

               Wzruszyłam ramionami.

               - Przykro mi, ale wydarzenia z wczoraj nadal mi się rozjeżdżają.  Nie jestem pewna, co mnie tak wzburzyło, ani czy faktycznie coś.

               - Twierdzi pani, że pan Clark kłamie? – Mężczyzna się ożywił i tym razem to on przygwoździł mnie spojrzeniem.

               - Nie, twierdzę, że nie pamiętam i nie mogę sobie przypomnieć zdarzeń z dnia wczorajszego, tak żeby odpowiedzieć państwu na pytania – wyrzuciłam z siebie, unosząc się lekko, ale szybko zabrakło mi powietrza i opadłam ciężko na oparcie.

               Policjanci bez słowa wstali i opuścili moją salę.

               Opadłam na poduszkę i moje oczy wypełniły łzy.

               Słyszałam wzburzone głosy z korytarza.

               - Czy to możliwe? Czy naprawdę straciła pamięć?

               - Nie można tego wykluczyć, toksyny w spalinach mogły uszkodzić w jakimś stopniu struktury w jej mózgu – Morgan Stone odpowiadała spokojnie. – Do tego przyczyny psychiatryczne, takie przeżycie to ogromny szok, trauma, jej mózg starając się przed nimi chronić mógł je zablokować.

               - To znaczy, że nigdy nie będzie pamiętać co się tam właściwie wydarzyło?

               - Nie możemy tego wykluczać. Dzisiaj na pewno nic więcej wam nie powie. Możecie spróbować za kilka dni, ale na nic nie mogę wam dać gwarancji.

               Nie musiałam dalej słuchać. Moje krótkie przedstawienie poskutkowało.

***

               Kolejne godziny spędzałam szlochając, śpiąc lub powtarzając tą samą historię kolejnym osobom: moim rodzicom, pielęgniarkom, czy lekarzom przychodzącym na konsultację. Musiałam utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że naprawdę nie pamiętam, co się wydarzyło.

               To było jedyne, co mogłam zrobić dla Haydena.

               Czułam, że Allie wolała to, niż gdybym rzuciła go na pożarcie innym, nawet za cenę tego, że nikt nigdy nie dowie się dlaczego straciła swoje życie. To miało być moim krzyżem – moim i Haydena. Już do końca mieliśmy żyć z ciężarem winy, która na nas spoczywała.

               Gdy słońce zachodziło i pokój wypełnił się miękkim różowym światłem do pokoju wszedł jeszcze jeden gość.

               Tristan wyglądał koszmarnie. Ciemne włosy były rozczochrane, powoli zaczynały się tłuścić. Ubranie miał wygniecione, jakby nie zmieniał go od kilku dni. Jasne oczy chłopaka były dziwnie przygaszone. Spojrzał prosto na mnie i wtedy zobaczyłam w nich łzy.

               Prawie upadł na moje łóżko i wtulił twarz w mój brzuch. Zdrową rękę wsunęłam w jego kosmyki, delikatnie gładząc jego głowę. Dotyk jego skóry był dziwnie kojący, odbierał ból, który czułam głęboko w sercu.

               - Mój Boże, Davina – wyszeptał drżącym głosem. – Co tam się stało?

               - Co z nim? – Oboje szeptaliśmy, chociaż w pokoju nie było nikogo oprócz nas.

               Na to pytanie nie chciał mi odpowiedzieć nikt, chociaż zadawałam je każdemu. Jednak zawsze byłam zbywana.

               Tristan zapłakał, a po jego policzkach popłynęły łzy.

               O, Boże.

               Zanim się odezwał, doskonale wiedziałam co powie.

               - Hayden nie żyje, zmarł dzisiaj nad ranem.



Hej. 
Nie sądziłam, że to w końcu opublikuje. Ale oto jestem, a w wordzie mam otwarty epilog, który zamierzam napisać.

Zakończenie tej historii jest mi potrzebne, chyba. Tak myślę.

Mam nadzieję, że ktokolwiek to przeczyta.

Jeśli tak - dziękuję, że jesteś ze mną do końca.

piątek, 28 sierpnia 2020

Rozdział 28. Perła

                 Mama miała rację.

                Wyjazd do Bostonu pozwolił mi nabrać dystansu. Wyrwał mnie z letargu, w którym tkwiłam uparcie od zaginięcia Allie. Pozwolił mi zobaczyć, że poza moją żałobą nadal toczy się życie, że świat wcale się nie zatrzymał i nie zbrzydł. Był taki sam, jak przed utratą Allison. Zmiana nastąpiła tylko we mnie i w moim małym kawałku rzeczywistości.

poniedziałek, 27 lipca 2020

Rozdział 27. Tristan


                Otworzyłem drzwi i potknąłem się na progu.
                Przeklinając, złapałem równowagę i przekręciłem klucz w zamku. Spojrzałem w dół, szukając wzrokiem tego, o co zawadziły moje stopy. W półmroku nie zauważyłem nic niezwykłego, więc po raz kolejny przekląłem moje bałaganiarstwo i oparłem futerał z gitarą o ścianę.

niedziela, 29 grudnia 2019

Rozdział 26. Zapomnienie


                Myślałam, że po pogrzebie będzie mi łatwiej. 
                Nie miałam pojęcia, jak bardzo się myliłam. Każda minuta, w której wiedziałam, że morderca mojej przyjaciółki gdzieś jest, nieuchwytny i nieznany, była jak cios prosto w serce. Mówią, że czas leczy rany, ale w moim przypadku każdy kolejny wschód słońca sypał sól na wyrwę, jaką pozostawiła Allie, uniemożliwiając jej gojenie.

środa, 24 października 2018

Rozdział 25. Pogrzeb


                Pogrzeb Allison odbył się w piękny, lipcowy dzień. Słońce świeciło mocno, niebo było idealnie błękitne bez ani jednej chmury. Od strony oceanu wiała bryza, niosąc orzeźwiający zapach wody i soli. Ceremonia odbywała się w kaplicy na cmentarzu tuż za Cape White, z którego roztaczał piękny widok na wybrzeże, a z drugiej strony otoczony był przez stary las.

niedziela, 30 września 2018

Rozdział 24. Pustka


                Tristan przytulił mnie mocniej, prawie dusząc swoimi ramionami. Złapałam się kurczowo dłońmi jego nadgarstków. Byłam przekonana, że śpi. Jego oddech stał się nierówny, miałam wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale nie potrafi ubrać swoich myśli w odpowiednie słowa.
                - Po prostu to powiedz, Tristanie – wyszeptałam, przerywając niezręczną ciszę.