piątek, 2 września 2022

Rozdział 29. Pokuta

 

               Moje powieki zalało silne białe światło.

               Odruchowo chciałam osłonić je ręką, ale gdy uniosłam ją do góry, mój nadgarstek przeszył silny ból.

               Otworzyłam oczy, ale światło wbiło się w moją czaszkę wywołując ból. Poddałam się i zamknęłam oczy, próbując chociaż tak przyzwyczaić się do jasności.

               Powoli docierały do mnie inne bodźce, uciążliwe pikanie dochodziło do mnie z prawej strony. Przy skrzydełkach nosa czułam delikatne łaskotanie. Bolało mnie gardło i prawa ręka. A poza tym w głowie rozgrywała mi się najprawdziwsza bitwa myśli, nie potrafiłam nawet określić jaki jest dzień.

               Straciłam poczucie czasu, nie potrafiłam określić nawet częstotliwości pikania, które uparcie do mnie docierało. Nagle do katatonii dźwięków i wrażeń dołączyło inne – delikatne skrzypnięcie. Nowy bodziec pozwolił mi zebrać odrobinę skupienia. Ciche kroki zbliżyły się do mnie.

               - Davina? – Nie rozpoznałam tego głosu. Był spokojny i ciepły, na pewno kobiecy. – Davina, słyszysz mnie?

               - Tak. – Próbowałam odpowiedzieć, ale zamiast mojego głosu wydobył się jakiś dziwny dźwięk, bardziej przypominjący skrzypienie, niż ludzki wokal.

               Zmusiłam się, by otworzyć oczy i po krótkiej chwili mrugania moje oczy przyzwyczaiły się do jasności.

               Byłam w małym pokoju o jasnozielonych ścianach, którego okna zasłonięte były szarymi, metalowymi żaluzjami. Powoli wracały do mnie inne zmysły. Czułam dziwny, drażniący zapach, który po dłuższej chwili przypisałam szpitalowi. Moje dłonie spoczywały na szorstkiej pościeli, a do przedramion dochodziły dwie kaniule od kroplówek.

               - Czy pamiętasz, co się zdarzyło?

               Mój mózg był zalewany nieskładnymi wspomnieniami, które losowo pojawiały się i znikały, a ja desperacko próbowałam je jakoś uporządkować.

               Royal.

               Klif.

               Perła.

               Znowu Royal.

               Dom Smithów.

               Hayden.

               Allie.

               Poczułam, że świat zaczyna wirować. Aparatura obok mnie zaczęła piszczeć z dużo większą częstotliwością. Zamknęłam oczy, próbując zapanować nad tym wirowaniem.

               Pielęgniarka coś do mnie mówiła, ale nie rozumiałam jej słów.

               Po chwili znów zapadła cisza i ciemność.

***

               Gdy otworzyłam oczy ponownie, nie było już ostrego światła.

               Nie panowała też ciemność.

               Pokój zalewał delikatny blask jutrzenki.

               A może zmierzchu?

               Aparatura cicho pikała z boku, a ja zauważyłam, że kaniule zniknęły. Spojrzałam na dwa wenflony, które nadal tkwiły w moich przedramionach. Na prawym nadgarstku miałam założony opatrunek usztywniający.

               Powoli zaczynałam rozumieć co się stało.

               Moje myśli przestały szaleńczo galopować, powodując nieznośny chaos i przyprawiając mnie o ból głowy. Wspomnienia z poprzedniego dnia? Nieważne, ile minęło czasu. Ważne było, że żyłam.

               Żyłam.

               Mimo wszystkiego, udało mi się jakimś cudem przeżyć. Nie wiedziałam jak, ale upierdliwe pikanie utwierdzało mnie w przekonaniu, że moje serce bije. Tępy ból ręki powoli przebijał się przez kurtynę otępienia, co tym bardziej wskazywało na to, że jestem jeszcze po tej stronie.

               Co w takim razie z Haydenem?

               Hayden.

               Mój Boże, do czego doprowadziłam?

               - Davina?

               Tym razem był to inny głos, ale również kobiecy.

               Spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam wysoką kobietę ubraną w fioletowy uniform medyczny, na ramiona miała zarzucony biały kardigan. Z kieszeni wystawał jej stetoskop. Zauważyłam, że był w tym samym kolorze, co słuchawki mojej mamy.

               Rodzice.

               Kolejna fala emocji zalała moje ciało, wgniatając je w materac.

               - Davino, słyszysz mnie? – Głos kobiety zmusił mnie do powrotu na powierzchnię.

               - Tak. – Tak jak poprzednio, zabrzmiałam jak stara płyta. – Co się stało? – powiedziałam z trudem.

               Kobieta podeszła bliżej łóżka i szybko przejrzała kartę gorączkową, zawieszoną w pobliżu wezgłowia łóżka. Nacisnęła coś na monitorze i mankiet ciśnieniomierza na moim lewym ramieniu zaczął się napełniać. Zanotowała wartość ciśnienia i tętna, po czym wsunęła długopis do kieszeni na piersi.

               Podała mi plastikowy kubek z cienką słomką. Z trudem pociągnęłam łyk wody. Pragnienie wybiło się na szczyt moich potrzeb i przez chwilę łapczywie piłam, po czym opadłam, sapiąc ciężko, na poduszkę.

               - Nazywam się Morgan Stone, jestem anestezjologiem, a ty znajdujesz się w szpitalu, na oddziale intensywnej opieki medycznej. – OIOM, to brzmiało groźnie. – Twój stan jest teraz stabilny. Pamiętasz, jak do nas trafiłaś?

               - Pamiętam garaż i spaliny. – Nie była to pełna prawda, pamiętałam dużo więcej, ale nie wiedziałam, czy chcę o tym teraz rozmawiać. – Co z Haydenem? – zapytałam już głosem, który bardziej brzmiał jak mój własny.

               Lekarka cicho westchnęła.

               - Nie powinnam ci odpowiadać na to pytanie.

               - Niech mi pani powie tylko, czy żyje.

               - Tak, ale jest w naprawdę ciężkim stanie.

               Opuściłam głowę na poduszkę, a w moich oczach pojawiły się łzy.

               - Jak się tutaj znalazłam?

               Morgan Stone odwróciła wzrok, gdy wbiłam w nią spojrzenie.

               - Przywiozła cię karetka pogotowia, którą wezwał brat Haydena. – A więc to Tristan mnie uratował, czy to nie ironiczne? – Obawiam się, że rano czeka cię wizyta policji i to z nimi porozmawiasz na ten temat. Teraz postaraj się jeszcze odpocząć. Czy coś cię boli? – Mimo tępego bólu w nadgarstku, zaprzeczyłam ruchem głowy. – W porządku, podamy ci małą dawkę środka uspokajającego i nasennego, żebyś dotrwała bez przeszkód do rana.

               Chciałam zaprotestować, jednak jak spod ziemi w pokoju pojawiła się pielęgniarka ze strzykawką, której zawartość jednym płynnym ruchem podała mi do żyły przez wenflon. Moje ciało prawie natychmiast się rozluźniło i powieki opadły ciężko, po raz kolejny tego dnia, pogrążając mnie w ciszy.

***

               Zgodnie ze słowami lekarki, krótko po moim przebudzeniu w sali szpitalnej pojawiła się para policjantów – kobieta i mężczyzna, których nazwisk nie zapamiętałam.

               Przez chwilę rozmawialiśmy o moim samopoczuciu i pogodzie za oknem, próbując rozładować atmosferę, która i tak była bardzo gęsta.

               W końcu kobieta, starając się być dyskretną, otworzyła notes i wyciągnęła długopis. Krótko spojrzała na swojego towarzysza, dając mu znak, żeby sprowadził rozmowę na właściwy tor.

               - Panno Langdon, dlaczego znalazła się pani w domu Smithów?

               Odkąd tylko wróciłam do przytomności, przygotowywałam się na to pytanie.

               Tylko ja znałam całą prawdę i tylko ja mogłam uzyskać tak zwaną sprawiedliwość dla Allie. Tylko czy karanie Haydena miało sens? Owszem to on podniósł kij, jednak chciał ukarać mnie. To tak naprawdę ja byłam winna jej śmierci, gdybym go tak nie zraniła, gdybym nie zmusiła go do takiej rozpaczy, Allie nigdy nie znalazła by się na tym klifie z nim sam na sam.

               Jeszcze wczoraj jedyne czego pragnęłam to sprawiedliwości dla Allie. Teraz to ja miałam w rękach prawdę – narzędzie, którym mogłam ją uzyskać. Jednak czy to naprawdę coś by zmieniło? Czy życie z poczuciem, do czego oboje doprowadziliśmy nie jest gorsze od więzienia? Czy żal, który popchnął Haydena do próby samobójczej nie jest nawet większą pokutą?

               W każdym z nas jest pierwiastek zła, który tylko czeka aż padnie na podatny grunt, by pociągnąć za sobą szereg reakcji, które czynią z nas złych ludzi.

               Tak samo jednak w każdym z nas jest pierwiastek dobra.

               To od naszych wyborów zależy, którą ścieżką podążymy.

               Czy mój wybór miał skutkować tym, którą drogą pójdzie Hayden?

               Chłopak miał racje, powinniśmy ponieść karę oboje.

               Czy nie byłoby prościej, gdybyśmy obydwoje zginęli w tamtym garażu?

               Zdawałam sobie sprawę, że dla sędzi, prawników to na nim spoczywa cała wina. Jednak dla świata, winna byłam również ja. Ale większej kary niż to brzemię, nie dane mi było nieść. Nikt nie posyła na dożywocie za romans z bratem chłopaka. Więc skoro ja nie mogłam ponieść namacalnej kary, to dlaczego miałam skazywać na jej samotne odbywanie Haydena?

               - Chciałam wziąć kilka moich rzeczy, które zostały u Haydena.

               - Jak znalazła się pani w tym garażu? – Mężczyzna nie odpuszczał.

               - Hayden mnie wpuścił do domu, po czym zniknął w garażu, gdy wychodziłam nie usłyszałam jego odpowiedzi na moje pożegnanie, a słyszałam warkot silnika. Poszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku…

               - I co się stało dalej? – Kobieta pochyliła się lekko do przodu, a jej piwne oczy wpatrywały się we mnie z przenikliwością.

               Prawie czułam na skórze, że próbuje się przebić przez moje kłamstwo.

               - Nie pamiętam.

               - Słucham?

               Policjantce nie udało się ukryć zaskoczenia na swojej twarzy. Jej towarzysz patrzył to na mnie, to na nią.

               - Nie pamiętam, szczerze powiedziawszy, to nie pamiętam zbyt dokładnie nic odkąd weszłam do jego pokoju. Nawet nie wiem, czy udało mi się znaleźć to czego szukałam.

               - Stajenny – kobieta szybko wertowała swój notes – Ethan Clark zeznał, że gdy opuszczała pani stajnię była pani w bardzo dużym wzburzeniu i emocjach, czy może to pani wyjaśnić? Pół godziny po pani wyjeździe, zostaje pani odnaleziona pół żywa ze swoim byłym chłopakiem przez jego brata, a notabene pani obecnego partnera.

               Wzruszyłam ramionami.

               - Przykro mi, ale wydarzenia z wczoraj nadal mi się rozjeżdżają.  Nie jestem pewna, co mnie tak wzburzyło, ani czy faktycznie coś.

               - Twierdzi pani, że pan Clark kłamie? – Mężczyzna się ożywił i tym razem to on przygwoździł mnie spojrzeniem.

               - Nie, twierdzę, że nie pamiętam i nie mogę sobie przypomnieć zdarzeń z dnia wczorajszego, tak żeby odpowiedzieć państwu na pytania – wyrzuciłam z siebie, unosząc się lekko, ale szybko zabrakło mi powietrza i opadłam ciężko na oparcie.

               Policjanci bez słowa wstali i opuścili moją salę.

               Opadłam na poduszkę i moje oczy wypełniły łzy.

               Słyszałam wzburzone głosy z korytarza.

               - Czy to możliwe? Czy naprawdę straciła pamięć?

               - Nie można tego wykluczyć, toksyny w spalinach mogły uszkodzić w jakimś stopniu struktury w jej mózgu – Morgan Stone odpowiadała spokojnie. – Do tego przyczyny psychiatryczne, takie przeżycie to ogromny szok, trauma, jej mózg starając się przed nimi chronić mógł je zablokować.

               - To znaczy, że nigdy nie będzie pamiętać co się tam właściwie wydarzyło?

               - Nie możemy tego wykluczać. Dzisiaj na pewno nic więcej wam nie powie. Możecie spróbować za kilka dni, ale na nic nie mogę wam dać gwarancji.

               Nie musiałam dalej słuchać. Moje krótkie przedstawienie poskutkowało.

***

               Kolejne godziny spędzałam szlochając, śpiąc lub powtarzając tą samą historię kolejnym osobom: moim rodzicom, pielęgniarkom, czy lekarzom przychodzącym na konsultację. Musiałam utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że naprawdę nie pamiętam, co się wydarzyło.

               To było jedyne, co mogłam zrobić dla Haydena.

               Czułam, że Allie wolała to, niż gdybym rzuciła go na pożarcie innym, nawet za cenę tego, że nikt nigdy nie dowie się dlaczego straciła swoje życie. To miało być moim krzyżem – moim i Haydena. Już do końca mieliśmy żyć z ciężarem winy, która na nas spoczywała.

               Gdy słońce zachodziło i pokój wypełnił się miękkim różowym światłem do pokoju wszedł jeszcze jeden gość.

               Tristan wyglądał koszmarnie. Ciemne włosy były rozczochrane, powoli zaczynały się tłuścić. Ubranie miał wygniecione, jakby nie zmieniał go od kilku dni. Jasne oczy chłopaka były dziwnie przygaszone. Spojrzał prosto na mnie i wtedy zobaczyłam w nich łzy.

               Prawie upadł na moje łóżko i wtulił twarz w mój brzuch. Zdrową rękę wsunęłam w jego kosmyki, delikatnie gładząc jego głowę. Dotyk jego skóry był dziwnie kojący, odbierał ból, który czułam głęboko w sercu.

               - Mój Boże, Davina – wyszeptał drżącym głosem. – Co tam się stało?

               - Co z nim? – Oboje szeptaliśmy, chociaż w pokoju nie było nikogo oprócz nas.

               Na to pytanie nie chciał mi odpowiedzieć nikt, chociaż zadawałam je każdemu. Jednak zawsze byłam zbywana.

               Tristan zapłakał, a po jego policzkach popłynęły łzy.

               O, Boże.

               Zanim się odezwał, doskonale wiedziałam co powie.

               - Hayden nie żyje, zmarł dzisiaj nad ranem.



Hej. 
Nie sądziłam, że to w końcu opublikuje. Ale oto jestem, a w wordzie mam otwarty epilog, który zamierzam napisać.

Zakończenie tej historii jest mi potrzebne, chyba. Tak myślę.

Mam nadzieję, że ktokolwiek to przeczyta.

Jeśli tak - dziękuję, że jesteś ze mną do końca.